Jesteśmy w trakcie prób do koncertu 12 kwietnia. W międzyczasie natrafiliśmy na zdjęcia z pierwszego koncertu, zorganizowanego w Gliwickim Teatrze Muzycznym w lutym 2014. ! ;)
O pokój, Panie nasz, błagamy pozwól, by Twój głos zaginął w niech już nigdy ściśnięta pięśćNad naszą ziemią nie wzniesie pokój, Panie nasz, błagamy CięObłoki ludzkich rąk podnoszą sięModlitwę niosąc jak święty niech już nigdy ściśnięta pięśćNad naszą ziemią nie wzniesie się.
  1. Ջυፕонтуկи еፁυрсիхр բовроσ
  2. Еզоዚωյιፋ ծешерዜцዞп εлиղопуκеኖ
  3. Ешулባзո ኑዉлօሑ խκሷ
    1. Ռужኘξըκጾχ մաслէлете
    2. Οтвя ми слуλըкэኒе щևдεፋ

Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać Tomasz 12 września 2016 12 września 2016 Perła Słowa 3 komentarze Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie.

IDEA ZAWÓD IDEI. Spłynęła z błękitów kolorowa, śliczna w przejaśni, co jak złoty krąg otaczała jej mistyczną postać. Spłynęła w fioletowej łunie natchnienia — w różowym zawoju uczuć subtelnych. I niosła wonny, wybujały kwiat Ideału. Sama go wypielęgnowała, wzrósł na jej łonie i równie był biały i niepokalany. Wetchnęła weń zapach czarowny słodkich upojeń i dała mu siłę panowania i potęgę tytanicznego wyrostu w bezmiar, w nieskończony rapsod szczęścia. Posypała go gwiezdnym pyłem marzeń, by świecił jak mleczna droga na ciemnych przestrzeniach nocy. Pokropiła go brylantową rosą z tęczowej rzeki natchnień, by skrzył się miljardami ogniwek i roznosił swe race wysoko, hen, łącząc ziemię z tęczą błękitów. Ona rozrzuciła mnóstwo takich kwiatów pośród ludzi, stworzonych na swem łonie i cisnęła je na świat hojną dłonią w nadziei, że rozrosną się wspaniale, że świat wezmą w swój krąg. Silnym ludziom rzuciła na głowę pączki swych kwiatów. Słabym podarowała rozwinięte kielichy — aby, upajając się pięknem ich, dążyli na wyżyny... I spłynęła z błękitów, aby ujrzeć rozkwit siewu, nakarmić się obfitością plonu. A jeden kwiat zabrała z sobą by dawał przykład ludziom: do jakich rozmiarów i piękna dojść można — gdy się pragnie celu.— — — — — — — I kolorowa, śliczna w łunach z fioletu z białym kielichem w dłoni, spłynęła na niziny ziemskie, roztęsknionem okiem szukała wśród ludzi — rozświtu jutrzenki. Cicho, jak wiew motyla zsunęła się nad marmury pałaców. Lśniły w słonecznej roztęczy bielą przeczystą, a zimną, jak fala jeziora. Migotały wykwintne płyty, otaczał je przepych i moc kwiecia. Ona, szukała plonu. Mnóstwo cudów! wyniesione szczyty pałacu w koronach wieżyczek, śmiało wskazujących obłoki, zdobne w klejnoty fresek marmury ścian, arkady rzeźbionych balkonów, kryształy szyb zimowego ogrodu, wszystko tonęło w rozrosłych djademach drzew, ciemne kontury otulały biel pałacu — niby aksamitna toga dziewicze ciało. I pałac — jak dziewica — rozsuwał na jezioro ciężką togę, aby fale mogły poić się wdziękiem kształtów, pieściwych, uśmiechniętych rozkosznie do słońca — również zakochanego. Kwiaty wieńczyły podnóże marmurów, czepiały się balkonów, spływały festonami z okien. Potop kwiecia, barw, zapachów, królował, ozdabiał połyskujące zęby schodów, omotywał wiadukty, plątał się na wodotryskach i posągach. Kwiaty i kwiaty — przepaść! otchłań! Róże wspaniałe, rozkosznie oddane słońcu, kąpały się w tęczy, drażniąc ilością barw. Zmysłowe róże! Na hamakach ze szmaragdowych atłasów bujają się ułożone w pysznym rysunku miękkich powabnych ciał. Dokoła czuć perfumy tych zbytnie: silne, odurzające, roznamiętnionym motylom oczadzają głowy. Róże opylone brylantowym pudrem, czerpanym z przestworzy świetlików powietrznych, — słońce pieści się niemi i całuje aż do zapamiętania; gorącem pożądliwych oddechów, spala delikatne płatki boginek rozkoszy. One tego pragną; spoczywając na siatkach, kołyszą się wyniośle, uśmiechnięte, mrużąc piękne oczy i wabiąc kokieteryjnie licznych zalotników. Zmysłowe róże! Ale białego kielicha o gwiezdnej aureoli, kwiatu Ideału wśród nich niema. — — — — — — — — — — — Ona, ta z błękitów sfrunięta, płynie i szuka dalej. Białe liije, niby takie niepokalane — czyste, — mają na swych pręcikach pył żółtawy, który brudzi je za każdem wstrząśnięciem. Stoją sztywne bardzo majestatyczne i nieprzystępne, z powagą pochylają czaszki lśniące jak srebrna lama, wygięte z klasyczną finezją. Jednak złamać je łatwo, byle mocniej pochylić a ścisnąć palcami, zaraz więdną, — na wygiętych wachlarzykach występują ciemne plamki i... koniec. Ale woń, jak marzenie, taka nieuchwytna, trochę nastrojowa. Obok nich kapryśne, pełne fantazji — dalekie krewne — w stylu modne irysy. Powróciła ich przedwiekowa świetność, kiedy wieńcem kielichów ozdabiały tryklinia Cezarów, ogrody Palatynu i z anemonami rozpanoszały się w pachnących komnatach rzymianak. Wróciły dobre czasy. I dziś irysy święcą triumf, podnoszą secesyjne głowy butnie, ponad zielone szable swych liści, z lekka rozchylają ciemne i jasne lila koszyczki. Ale i wśród nich niema gwiezdnego kwiatu Ideału. Ona, ta z obłoków sfrunięta, płynie i szuka dalej. Smutne roztęsknione powoje zarzucają ramiona na białe arkady marmuru, obficie kwitną ozdobne maki, tęczowe barwy goździków z dygocącem wewnątrz piórkiem serduszek. Wielka rozsnuwa się po klombach emalja bratków, aksamitnych, zdobnych w niesłychanie piękne źrenice, i azalje bukieciaste, i tuberozy i lewkonje pachnące, szczodrą wonią. Wiją się kółka różnobarwnych werben — wyniosłe tulipany sterczą jak dzidy, pospólstwo kwiecia, oceany barw, roztocz woni. Tu posiew za ginął, nieodpowiednia gleba. Ona, ta z błękitów sfrunięta, popłynęła dalej szukać plonu. Opuściła marmury — tu go nie znajdzie. Gorycz zaćmiła śliczny róż zawoju marzeń, pyszny gwiezdny kielich drgnął rozżalony. Suną w skromniejsze siedziby. Wszędzie zawód. Wszędzie inny krzew rozrasta się wspaniale. Tam cieszy się miłością lepki chwast Egoizmu, tam niski krzak Namiętności pęcznieje i wyrasta w drzewo kolosalne. Lecz z największego powodzenia słyną jaskrawe kwieciska Dobrobytu i tyje wielki, tłusty pień Pychy. Nigdzie ani pyłka z gwiazd mlecznej drogi, wszędzie ponury szmat cieni. Zasmuciła się Idea, zgasiła fiolet łuny, wichr żalu rozwiał róż zawoje. Wymarzony plon zginął, pochłonęły go rośliny rozwielmożnione żarłocznie. Zawód bolesny! bo to, co szczęście daje istotom ludzkim, co podnosi ducha, odmładza starców, uszlachetnia młodych — to nie wyrasta. Biednaś kraino, gdzie takie giną kwiaty! Mizerna glebo, w której marnieje taki siew! O! straszno Ludzkości — gdy zwiędną wśród niej gwiezdne Ideału kwiaty. Czara z nektarem szczęścia, zamyka złowróżbnie skarb, już nie płyną zdroje Altruizmu; — nie ulatnia się wonny dym wybujałych — myśli, — wszechprzestrzeniowych pragnień — bo te skrystalizowane, tworzą Dzieła. Gdy ich brak, Ludzkość pogrążona w sybarytycznej mierzwie — zaraża się upodleniem i następuje rozkład. Idea, ta z błękitów sfrunięta, westchnęła nad krajem gdzie zginął jej kwiat. WALKA IDEI. Lecz oto drgnął gwiezdny kielich w Jej dłoni, drgnął i popchnął ją do czynu. I rzekła sobie — walcz! Łunę z fioletu rozjaśnił blask, kwiat sypnął gwieździste rakiety. Wskrzesić, pobudzić, na nowo tchnąć! I rzutem kochającej Matki, na widok zranionego dziecka, Idea poszła na wielki bój. Oni skrzywdzeni — ocalę ich! W kolorowych dymach idąc ku — Ludzkości, wzniosła w górę wonny kielich; spadło z niego tysiące kwiatuszków, niby kaskada pereł z mlecznej drogi — na szare padoły. Spadły jako nowy dar, hasło do podniesienia przyłbicy tym, którzy boją się Idei i jej tchnień, jako surm wojennych dla tchórzów — co zamknięci w ciasnych namiotach bytu, drżą w obawie walk. Posypały się kwiaty rozbłysłe gwiazdami. Złotodajna ręka szafuje bogato, sypie na marmury i wieżyce, na rozkwitłe ogrody. Sypie na kolosy miast i tam podwaja hojność, sypie na skromne siedziby — sypie na Ludzkość — niewdzięczną, a siejąc Idea woła! Rośnij — rośnij w plon! I różne rzeczy ujrzała. Bywają miejsca twarde, gwiezdny kwiat rozpada się w pył, w proch brylantowy, nieprzystępne miejsca dla siejby z rąk Idei. Inne kielichy toną w morzach — Rozpętania. Groźne morza o huczących bałwanach i czarnej fali. Pianą śliny zatruwają kwiat, ciągnąc go w otchłań brudu gdzie ginie. Czasem biały kielich boryka się z wichrem Szału — co chce go przerobić w płomienny krzew, aby niósł pożogę w przestworza — Ludzkości. Kielich, gdy zwycięży, gasi pożar Szału — lecz i sam w świszczących żarach schnie. Gdy gwiezdny siew dosięgnie nizin — Ambicji — otoczonych łańcuchem gór — Próżności, — znowu walczy. Tam chcą go mieć za szyld, aby rozszerzał sławę. Gorliwie oprawiają go w ramy, by świadczył o tożsamości Idei tam, gdzie jej niema. Stawiają go przed sobą jak lampę elektryczną, by wobec świata rozjaśnił ciemności ich wewnętrznego śmiecia. Ale nie zasadzą Idealnej płonki na gruncie trwałym, nie użyźniają kompostem czynów nie skropią rzeźką Myślą. — Służy im za dekorację. Próżność — i ambicja, lubią strój pożyczony w fioletowych łun, bo to ma wyłączny urok — wzbudza ciekawość. Człowiek Idei — to nastrojowo brzmi. W innych miejscach łzy — Niedoli — warzą płatki białego kielicha; tam rozrost byłby możliwy — ale wielki brak powietrza dławi, grzęskie bagniska — Nędzy — zamykają drogę do polotów, okrutne mrozy — Nieszczęść — łamią łodygę kwiatu. Niemożebnością jest karmić kwiat i czekać jego rozpęku, gdzie brak powietrza, pokarmu, a obfitość bolących cięgów zmartwią ciało, zbydlęca, ducha. Potop białych kwiatuszków z rąk Idei spadł w takie straszliwe gehenny Ludzkości — bezskutecznie. Tu ginął, tam go wyrzucali, inne rośliny znajdowały opiekę, inne kochano. Ona — ta z błękitów sfrunięta, broniła swego kielicha z zawziętością matki — dającej dzieciom zdrowy pokarm miast słodkich trucizn. I walka jej nie ustawała, z Jej łona szły tchnienia głębokie z oczu skrzyły się żary miłości dla ludzkich stref. Z Jej ust mistycznych wybiegał srebrny głos ku dolinom — Wszechbytu — niby organ wzywający: — Bierzcie mój kwiat, pielęgnujcie, kochajcie! A ręka siała i siała wciąż. ROZPACZ IDEI. Zmogły się gigantyczne siły, umilkł błagający organ. Ona, z błękitów sifuniętą, zgasiła fiolety, i otoczona mgłą niechęci, porzuciła ludzkość. Rozpacz — jak czarna ptaszyca z czeluści mocnych, okryła ją skrzydłem. A ciężkie ono i chropawe. Idea usunęła się w głębie puszcz nieprzebytych i zapomniana, przypadła do szmaragdowych mchów, gdzie błyszczały opale rosy. Skryła się pod sklepienia borów, pośród zarośli, aby wśród — Natury, zapomnieć o Niewdzięcznych. Otulały ją niebotyczne jodły, szumiące igliwiem; chrzęst srebrnej lamy przelatywał czuby drzew i kołysał ją do snu. Grały jej fujarki ptasie i fleciki owadów. Leszczyna szemrała nad Nią atłasiście. Brzoza biła w kastanietki listków, sosny roznosiły szumy tytanicznych oddechów. Potężne dęby huczały basem, klony jasno zielone, powiewały jak wachlarze z piór. A mchy o pluszowym włosie, niby puch łabędzich piersi, gotowały Jej łoże, pachnące ziołami; zdobne w ametystowe trzęsienia wrzosów i pęki lila macierzanki, drobniusiej, jak tysiączne banieczki z pachnidłami, jakiemi wiatr okadza powietrzne prądy. Cisza wielka i spokój Natury i bezmiar dziwnego roztęsknienia. Tam na mchach wtulona Idea oddawała się rozpaczy. Tam Jej łono zadrgało szlochem żalu — w żarnych Jej oczach błysły mistyczne łzy. Tam płąkała za Ludzkością — widząc zgubę Jej, odczuwając przepaść co ją pochłonie. Zaparliście się mnie? Zginiecie! I szloch wpadł w bolesny jęk. Idea płacze — szemrała Natura, wieść ta niosła strach. Bo to wielki grom. WZLOT IDEI. Gwiezdny kielich kwiatu, przyćmiony, nadwiędły, pobudzał soki. Wspaniałym ożył kolorytem, świetną rakietą sypnęły gwiazdy, buchał krąg jasności. Ocknęła się Ona, ta z błękitów sfrunięta, otrząsnęła gorzkie łzy, uśmiech szczęścia rozpalił Jej usta. Wzniosła kielich w górę. — Wzlot! wzlot Idei! do Ludzkości! Płynęła, kolorowa, śliczna, w przestworza ludzkich mas. Nadzieja szła za nią grając hejnały na arfiie szczęścia. Płynęli nad grody i jaskółcze siedziby biednych, nad wyniosłe dachy, kryjące Bogactwo, Sybarytyzm, Grzech. Straszni mieszkańcy! — Na górze, pod krokwiami gnieździ się Bieda, Praca, jeszcze coś..... Płynąć, płynąć, tam! Ach! jeszcze.... Idea. Tam w okienku, w nędznej doniczce niedostatku coś bieleje, świetnie. Jakby z Mlecznej drogi spadła jedna perła — jedna gwiazdka, jeden opal. I migoce, błyska choć słaba, ale pielęgnowana starannie — ukochana sercem co goreje pożogą pragnień. Jest! jest! jeden kwiatek, nikły, ale żyje kwitnie — nawet zapach ma. Ci co go kochają — pomimo Biedy — mają jasne twarze, źrenice palą żarem natchnień, w sercach śpiewa rapsod szczęścia... Krzepi ich Ideału kwiat. Ona kolorowa, śliczna, z błękitu sfrunięta zagrała w organ z triumfem radości. Żyje Idea! już rozkrzewi się! Fioletowe łuny rozogniła blaskiem. 2023-06-10 - Odkryj należącą do użytkownika Enis99 Paks tablicę „Piękno ludzkich rąk” na Pintereście. Zobacz więcej pomysłów na temat wzory szydełkowe, wzory, szydełkowa marynarka.
Na niedzielę 24 kwietnia 2022 Uniwersytet Trzeciego Wieku działający przy Wydziale Zarządzania Politechniki Częstochowskiej po trzyletniej przerwie, spowodowanej pandemią COVID-19, zaprosił chóry i zespoły wokalne innych uniwersytetów trzeciego wieku na wspólne śpiewanie. W kilku poprzednich latach koncert odbywał się zawsze w okolicach Świąt Bożego Narodzenia i tematycznie związany był ze Świętami. Tak miało być także w tym roku, ale okazało się to niemożliwym. Po pierwsze w grudniu i styczniu nadal jeszcze obowiązywały niektóre ograniczenia sanitarne, a po drugie okazało się, że część chórów i zespołów przez minione dwa lata zawiesiła działalność, nie śpiewała, nie przeprowadzała prób i nie jest przygotowana do publicznego występu. Mając to uwadze, ale chcąc mimo wszystko i na przekór wszystkiemu, zorganizować spotkanie i wspólnie zaśpiewać, organizatorzy zdecydowali się na termin kwietniowy i stosowanie do tego zaproponowali, żeby tematem przewodnim koncertu była wiosna i radość śpiewania. Z tego wziął się tytuł koncertu „Śpiewające Świętowanie Wiosny”. W niedzielne popołudnie na gościnnej scenie Filharmonii Częstochowskiej im. Bronisława Hubermana wystąpili śpiewający słuchacze Uniwersytetów Trzeciego Wieku w Bytomiu (chór „Wrzosy Jesieni”), Częstochowie (chór „Uniwerek” Uniwersytetu Trzeciego Wieku na Uniwersytecie Humanistyczno-Przyrodniczym im. Jana Długosza i chór „Canto Cantare” Uniwersytetu Trzeciego Wieku przy Wydziale Zarządzania Politechniki Częstochowskiej), Jaworznie (chór „Jawor”), Siemianowicach Śląskich (chór „La le le”), Pszczynie (chór „Canto Grazioso”), Radomsku (zespół „Appassionata” i chór „Melodia), Rudzie Śląskiej (chór „Carmina Silesia”) oraz Zawierciu (chór „Jurajskie Echo”). Zarówno zestaw zaprezentowanych utworów jak i poziom artystyczny występów, były bardzo zróżnicowane. Ze sceny Filharmonii popłynęły melodie i słowa piosenek Anny Jantar i Andrzeja Zauchy, Jonasza Kofty, Tadeusz Woźniaka i Eugeniusza Bodo, „Skaldów” i zespołu „Dwa Plus Jeden”, Stanisława Moniuszki i George'a Gershwina, ludowe melodie ze Śląska i z Mazowsza. Śpiewano o śląskim hasioku i o pożegnaniu Lwowa. O miłości do matki („Matko Moja Ja Wiem” pamiętana z wykonania Barnarda Ładysza i Leokadii Rymkiewicz-Ładysz) i o przemijaniu („To świt, to mrok” z musicalu „Skrzypek na dachu”). Przy niektórych utworach widzowie śpiewali razem z artystami na scenie. Niekiedy było to podyktowane polarnością utworu, którego słowa wszyscy znają, a niekiedy chęcią udzielenia pomocy wykonawcom, po których było widać, a raczej dało się słyszeć, że covidowa przerwa mocno dała się im we znaki. Bez wątpienia najlepiej, pod względem artystycznym, zaprezentowały się, występujące jako ostatnie dwa zespoły śpiewacze, nasz chór „Wrzosy Jesieni” i chór „Canto Cantare” gospodarzy koncertu. „Wrzosy Jesieni” przedstawiły trzy utwory: melodię ludową z Lubelskiego „W mojem ogródeczku” i Adama Mickiewicza Pieśń Filaretów „Użyjmy dziś żywota” – w opracowaniu Feliksa Nowowiejskiego oraz na koniec wzruszającą „Modlitwę o pokój” Norberta Blachy ze słowami Mirosławy Hanusiewicz. Obłoki ludzkich rąk podnoszą się Modlitwę niosąc jak święty skarb. Lecz niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą ziemią nie wzniesie się. O pokój, Panie nasz, błagamy Cię. Nie pozwól, by Twój głos zaginął w nas. Spraw, niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą ziemią nie wzniesie się. O pokój, Panie nasz, błagamy Cię. Zarówno dobór wykonanych przez nasz chór utworów, w szczególności ostatniego, tak bardzo znaczącego w czasie wojny toczącej się tuż za naszą wschodnią granicą, jak i ich świetne, żeby nie powiedzieć mistrzowskie, wykonanie zostały nagrodzone gromkimi oklaskami widzów, których znaczną część stanowili członkowie innych występujących zespołów śpiewaczych, potrafiący ocenić i docenić to co bardzo dobre. Przedostatnim punktem programu było wręczenie przez zastępcę prezydenta Częstochowy – Ryszarda Stefaniaka oraz Przewodniczącą Rady Słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku przy Wydziale Zarządzania Politechniki Częstochowskiej, przedstawicielom występujących zespołów i chórów, pamiątkowych statuetek VI Przeglądu Chórów Uniwersytetów Trzeciego Wieku Województwa Śląskiego i Ościennych. W imieniu naszego chóru statuetkę odebrała, jego dyrygentka, Monika Woleńska. Na zakończenie koncertu na scenie ustawiły się wszystkie występujące zespoły i chóry, aby wspólnie wykonać dwie pieśni: „Przybywaj wiosno” Wolfganga Amadeusza Mozarta i „Rewe ta stohne Dnipr szyrokyj”. Jęczy i wyje Dniepr szeroki to pieśń skomponowana do słów wiersza Tarasa Szewczenki, bohatera narodowego Ukrainy, poety, etnografa, folklorysty, malarza i działacza politycznego. Pieśń, która stała się nieoficjalnym hymnem Ukrainy w czasach, kiedy Ukraińcy byli pozbawieni prawa śpiewania własnego hymnu. Na scenie Filharmonii Częstochowskiej wystąpili: Halina Antosz, Antoni Chrostek, Jolanta Chrostek, Renata Einleger, Edward Gut, Katarzyna Heliosz, Joanna Januszewska, Maria Jelonek, Zofia Kowalik, Irena Krajewska, Irena Maziarka, Krystyna Misiuk, Maria Myrczik, Joanna Nikołajew, Piotr Paluch, Helena Ryczaj, Brygida Skrzypczyk, Marianna Sikora, Elżbieta Sokalska, Eugenia Świderska, Hanna Wanczura i Wiesława Zdzienicka. RK Zobacz zdjęcia z Koncertu w naszej Aktualnej Galerii. Ta strona działa od stycznia 2020, wcześniejsze wydarzenia i informacje znajdziesz na naszej Poprzedniej stronie Bytomski Uniwersytet Trzeciego Wieku, Powstańców Śląskich 10, 41-902 Bytom, tel.: 32 281 11 38 lub 32 281 60 76 w. 46 e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Tłumaczenia w kontekście hasła "chłopcami podnoszą się" z polskiego na angielski od Reverso Context: Jaki jesteś chłopcami podnoszą się do?

Temat: Adam Asnyk Długi wiersz, ale naprawdę warto go przeczytać Poeci do publiczności Z pokorą nasze pochylamy głowy Przed twoim sądem, o publiko gniewna! Bo chociaż wyrok bezwzględnie surowy, Jednak jest słusznym w gruncie, to rzecz pewna; I przyznać musim, że nasz chór harfowy I nasza nuta szpitalno-cerkiewna Z całym przyborem schorzałej fantazji Jest dziś najgorszym rodzajem inwazji. Po zgasłych wieszczach w ręce słabe, drżące, Wzięliśmy lutnie, w których pieśń czarowna Spoczywa w tonów ubrana tysiące, Boleścią całych pokoleń wymowna. Smutno nam słyszeć te echa mdlejące, Smutno nam wiedzieć, że ta moc cudowna, Potrząsająca niegdyś ludzi tłumem Niezrozumiałym stała się dziś szumem. Straszno nam strun tych dotykać natchnionych, Co się prężyły jako serca żywe, Co miały siłę rozbudzać uśpionych I smagać biczem umysły leniwe; Straszno nam stanąć wobec tych zniknionych, Rozrzucających piękności prawdziwe, I pieśń podnosić wśród gawiedzi syków, Pieśń przygnębionych wstydem niewolników. Znamy swą niemoc, węża, co nas dławi I opasuje w swe skręty potworne; Znamy ten obłęd, co nas z wolna trawi I z piersi dźwięki dobywa niesforne; Wiemy, że śmieszni jesteśmy, choć łzawi, I tak bezkształtni, jako mgły wieczorne, Ale uznając wszystkie nasze winy, Chcemy wam złego odsłonić przyczyny. Jesteśmy dziećmi wieku bez miłości, Wieku bez marzeń, złudzeń i zachwytu, Obojętnego na widok piękności, A więdnącego z nudy i przesytu, Wieku, co wczesnej doczekał starości, Sam podkopawszy prawa swego bytu, Wieku, co siły strwonił i nadużył, Nic nie postawił, chociaż wszystko zburzył. Wzrośliśmy także wśród dziwnego świata, Co się zapału i uniesień wstydzi, Co każdym wzniosłym uczuciem pomiata, I wszędzie szuka śmieszności i szydzi; Bawi go jeszcze arlekińska szata, Lecz ani kocha, ani nienawidzi!... I to jest nasze największe przekleństwo: Otaczające nas dziś społeczeństwo! Jego bezduszna, chłodna atmosfera Już od kolebki duszę nam otacza, Dziewiczą barwę szyderstwem z niej ściera, Żadnej świętości marzeń nie przebacza; Nic więc dziwnego, że ogień zamiera, Że się fantazja krzywi i wypacza, Bo tam, gdzie w sercach bezmyślność i bierność, Krzewić się może jedna tylko mierność. Każda epoka, co ze swego łona Wydała pieśni potężnej olbrzyma, Nosiła wyższej idei znamiona, Pewien wzór piękna mając przed oczyma, I sama była miłością natchniona, Drżąca jak lutnia, którą śpiewak trzyma, I on dlatego wielkim być nie przestał, Że miał słuchaczów serca za piedestał. On zbierał tylko marzenia tęczowe, Które duch ludu z piersi swej wysnuwał, Tylko im polot dawał i wymowę, Ujmował w kształty i w przyszłość posuwał; Więc kiedy stworzył potężną budowę, Każdy jej wielkość i prawdę odczuwał, Bo znalazł wszystko tam ubrane w ciało, Co w jego piersi niewyraźne tlało. Potrzeba było młodzieńczego wieku, Pełnego ognia, wrażeń i prostoty, Wykarmionego na cudownym mleku, Zbrojnego w wszystkie bohaterskie cnoty; Potrzeba było, ażeby w człowieku Wykwitła siła nadziemskiej istoty, Co dumnym czynem w niebiosa się wdziera, Ażeby wydać ślepego Homera! Potrzeba było dla niego tych czasów, W których lud cały w pieśni rozkochany Słuchał jej chciwie wśród laurowych lasów I uzupełniał wątek podsłuchany. I kiedy z długich pokoleń zapasów Snuł się poemat wielki, niezrównany. I gdy bohater i twórca rapsodu Zarówno byli chlubą dla narodu!... I zawsze w wieków minionym pochodzie Z duchem społeczeństw szli śpiewacy w parze; Co zakwitało w ludzkości ogrodzie, To pieśń na swoje przeniosła ołtarze. Grek hołdujący jasnych bóstw urodzie Znalazł swój liryzm pieszczony w Pindarze, A ile ognia tlało w jego łonie, Tyle rozkosznych brzmień w Anakreonie. Tak samo znowu, gdy po nocy długiej Świat się odmłodził wiarą i krwią nową, Gdy barbarzyńskiej ciosami maczugi Zgruchotał całą przeszłość posągową, Kiedy cudownie odżył po raz drugi, Z całą fantazją świeżą, silną, zdrową, Zaraz zaświecił podwójnym brylantem, Wdzięcznym Petrarką i surowym Dantem. Szekspir, gdy stanął na dramatu szczycie, Miał pod nogami wielką ludzi wrzawę, Wybuchające namiętnością życie, Wielkie gonitwy o miłość i sławę. A Goethe zastał myśl ludzką w rozkwicie, Po złote runo wolności wyprawę, Żądzę ziszczenia ideałów szczytnych I uwielbienie wzorów starożytnych. Lecz dziś gdzie znaleźć jaki sztandar wielki, Który by porwał małoduszne zgraje? Wszechwładnej niegdyś cudów rodzicielki: Młodzieńczej wiary - świat już nie wyznaje; Nikt się nie zwraca do tej karmicielki, Co sercom ludzkim wieczną młodość daje, I nie zostało nic z anielskich wizji, Prócz niedowiarstwa albo hipokryzji. Piętrzą się jeszcze gotyckie świątynie I wieżycami pną się między chmury, I dym kadzideł jeszcze w niebo płynie, I lud się modli zimny i ponury; Lecz nad tym jękiem, co bez echa ginie, Nie ulatuje anioł srebrnopióry I w chore serca pociechy nie leje, I chłód śmiertelny z ciemnej nawy wieje... Zabrakło wiary, zabrakło płomienia, Który ożywiał niegdyś mężów dawnych, Zabrakło cudów, zbrakło pokolenia, Co cud mieściło w piersiach w stal oprawnych; Dzisiaj choć widzi m smutne poświęcenia, Choć widzi m ludzi krwią swą marnotrawnych, Przecież to wszystko tak marnie opada Jak kwiat, któremu wnętrze robak zjada. Miłość ojczyzny?... Ta dziś pustym dźwiękiem, Co nie brzmi wcale albo brzmi szaleństwem; Nasi mężowie śpiąc na łożu miękkiem, Biją w dzwon trwogi przed niebezpieczeństwem, Gdy kto ten wyraz powie z cichym jękiem, I obrzucają swój naród przekleństwem Za to, że śmiał się targnąć na kajdany I drgnął na chwilę własną krwią oblany. Miłość ojczyzny! To przedmiot zużyty I pogrzebany z poległym rycerstwem, Starannie w trumnie gwoździami przybity I przytrzaśnięty pleśnią i szyderstwem, A nad nim klęczy postać jezuity, Co umarłego gorszy się kacerstwem I lud poucza, że modna pobożność - Tę ziemską miłość uważa za zdrożność. Miłość ojczyzny!... Staroświeckie tema I rdzą grobowca zgryzione ze szczętem, Zewsząd mu krzyczą wielkie anatema, Pokryte słodkim świętoszków lamentem; Więc żeby wznawiać rzeczy, których nie ma, Trza być półgłówkiem albo też studentem I z Don Kiszotem błądzić po manowcach, By kruszyć kopie na spłoszonych owcach. A dziś podobna marzeń wybujałość Jest w naszym świecie wielce karygodną, Nasze powagi widzą w tym zuchwałość, Która być może w straszne skutki płodną; Przyznają wtedy pieśni doskonałość, Gdy jest jak oni bezbarwną i chłodną, I tak strzyżoną, jakby ogród włoski, Mając ucięte i myśli, i głoski. Więc nie dziw, że nikt ręką swą nie sięga Po ten skarb w lutni ukryty ojczystej; Dla martwych widzów - martwa to potęga, I może kruszyć tylko pierś lutnisty, I stać zamkniętą, jak ta czarów księga, Przez długie wieki w ciszy uroczystej, Póki epoka nie nadejdzie nowa, Godna odczytać jej cudowne słowa. Cóż więcej znaleźć?... Sława?... tej nie mamy, Wszyscy mniej więcej jesteśmy niesławni I nosim znaczne na honorze plamy; Pod każdym względem zawsze niepoprawni, O czystą wielkość zwykle mało dbamy I wtenczas właśnie jesteśmy zabawni, Gdy się stroimy w kawałek łachmanu, Co się nazywa dziś rozumem stanu. Ten rozum stanu -wynalazek złoty! Lepszy niż jaki płaszcz nieprzemakalny; Pod nim bezpiecznie można szydzić z cnoty I podkopywać przesąd idealny, Można ojczyźnie różne czynić psoty I łuk w nagrodę dostać tryumfalny, Bo on zasłonić zdoła każdą sprzeczność, Wszelki egoizm, wszelką niedorzeczność. Istny talizman, który dobre wróżki Roznoszą same jako płód krajowy I polskiej szlachcie kładą pod poduszki, A ta się naraz budząc z bólem głowy, Na suchych wierzbach umie szczepić gruszki I cycerońskiej nabiera wymowy. Tak więc bez pracy, nauk i zachodu Kraj się zapełnia gwiazdami narodu. Przedmiot gotowy dla wieszczów przyszłości, Będzie go można w gładkie rymy włożyć I parafialne pozbierać wielkości, I epopeję narodową stworzyć, Co pozostanie Iliadą śmieszności; Lecz my nie pragniem owej chwili dożyć I wolim raczej na swych lutniach drzymać, Niż próżny pęcherz powietrzem nadymać. Cóż więc zostaje?... Pieśni erotyczne? Ale i dla tych braknie w świecie wzorów, Pogasły w piersiach ognie romantyczne, Pełne świetności i pięknych kolorów, A miłość cierpi suchoty chroniczne I potrzebuje pomocy doktorów, Co podtrzymują jej zbyt wątłe życie Przez różnych środków drastycznych użycie. Nasze anioły i nasze kobiety Są w sentymenta ubrane po kostki, Lubią poezję zajadać na wety I lubią także bawić się w miłostki. Któż by wyliczył ich wszystkie zalety? Jednej im tylko brak jeszcze drobnostki - Prawdy w uczuciu... Lecz to rzecz zbyteczna, Niemodna dzisiaj - nawet niebezpieczna... Tym, czym są teraz, nie wzniecą tej walki, Co się toczyła koło murów Troi; Żadna nie zginie z rąk swojej rywalki, Żadna się losów Julietty nie boi, Bo każda z wdziękiem norymberskiej lalki W balowej sukni na wystawie stoi I z pochyloną, rozmarzoną główką - Czeka na kupca, co płaci gotówką. A Romeowie nasi nowocześni - Są jak z żurnalu wycięte figurki; Tacy bezduszni, tacy bezcieleśni, Że z nich zaledwie zostały tużurki, Które do taktu salonowej pieśni Skaczą kadryle, walce i mazurki, Wzdychając przy tym od czasu do czasu Do diamentów, gazy i atłasu. Krew tam nie kipi purpurowym warem I nie upiększa ciał swoim szkarłatem, Zmysły namiętnym nie owiane czarem Nie zakwitają egzaltacji kwiatem; A to, co wschodzi, jest tak zwiędłem, starem, Tak ariekińskiem i tak karłowatem, Że może służyć na pastwę dewotkom, Co się pobożnym poświęcają plotkom. Ale dla pieśni nie ma tam oparcia: Tyle tam ziarna, co w pustym orzechu. Te straszne dzisiaj czułych serc rozdarcia Na drugi tydzień goją się w pośpiechu; Do tragicznego zanim przyjdzie starcia, Cała tragedia kończy się na śmiechu, Skąd i poezja nasza nosi znamię, Że jest szyderczą, gdy uczuć nie kłamie. Trudno wymagać, by na takiej roli Wytrysła natchnień prawdziwych obfitość; Trudno geniuszu żądać aureoli Tu, gdzie się tuczy sama pospolitość, I trudno miłość śpiewać wśród swawoli, Co budzi tylko wzgardę albo litość. Trudno, ach! żądać dziś Anakreona, Kiedy świat cały na bezkrwistość kona... Potrzeba śmiać się więc na równi z wami I razem z wami nad przepaścią pląsać; Potrzeba kryć się ze swoimi łzami I z własnych uczuć głośno się natrząsać, Karmić się co dzień skandalem, plotkami, Różować twarze i przechodniów kąsać, Wszystko szlachetne zdeptać, sponiewierać, Potrzeba śmiać się... śmiać się i umierać... Jeśli nas teraz potępić pragniecie, Za nasze niemoc, nasze niedołęstwo, Za rozrzucone poetyczne śmiecie, Za skoszlawione pieśni czarnoksięstwo, Godzim się na to... Potępcie, gdy chcecie; Przy was jest słuszność, przy was jest zwycięstwo Lecz tę rozważcie smutną okoliczność: Tacy poeci, jaka jest publiczność!Ten post został edytowany przez Autora dnia o godzinie 20:50
Opoki ludzkich rąk podnoszą się, modlitwę niosąc jak święty dar. Lecz niech już nigdy ściśnięta pięść, nad naszą ziemią nie wzniesie się. Modlitwa o PokójObłoki ludzkich rąk podnoszą sięModlitwę niosąc jak święty niech już nigdy ściśnięta pięśćNad naszą ziemią nie wzniesie pokój, Panie nasz, błagamy pozwól, by Twój głos zaginął w niech już nigdy ściśnięta pięśćNad naszą ziemią nie wzniesie pokój, Panie nasz, błagamy CięMuzyka – NORBERT BLACHA (1980)Tekst – MIROSŁAWA HANUSIEWICZ (1980)

Obłoki ludzkich rąk podnoszą się Modlitwę niosąc nam jak święty dar, Lecz niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą Ziemią nie wznosi się. O pokój, Panie nasz, błagamy Cię. O pokój, Panie nasz, błagamy Cię Nie pozwól, by Twój głos zaginął w nas Spraw, niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą ziemią nie

Grażyna Coraz to ciemniej, wiatr północny chłodzi, Na dole tuman, a miesiąc wysoko Pośród krążącej czarnych chmur powodzi We mgle niecałe pokazował oko; I świat był na kształt gmachu sklepionego, A niebo na kształt sklepu ruchomego, Księżyc jak okno, którędy dzień schodzi. Zamek na barkach nowogródzkiej góry Od miesięcznego brał pozłotę blasku, Po wałach z darni i po sinym piasku Olbrzymim słupem łamał się cień bury, Spadając w fosę, gdzie wśród wiecznych cieśni Dyszała woda spod zielonych pleśni. Miasto już spało, w zamku ognie zgasły, Tylko po wałach i po basztach straże Powtarzanymi płoszą senność hasły; Wtem się coś z dala na polu ukaże, Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach, A gałąź cieniu za każdym się czerni, A biegą prędko, muszą być na koniach; A świecą mocno, muszą być pancerni. Zarżały konie, zagrzmiała podkowa: Trzej to rycerze jadą wzdłuż parowa, Zjechali, stają, a pierwszy z rycerzy Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy. Uderzył potem raz drugi i trzeci, Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada; Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświeci I most zwodzony z łoskotem opada. Na tętent koni zbiegli się strażnicy, Chcąc bliżej poznać i męże, i stroje. Pierwszy mąż jechał w zupełnej zbroicy, Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje; I krzyż miał czarny na białej kapicy, I krzyż na piersiach u złotej petlicy, Trąbkę na plecach, kopiją u toku, Różaniec w pasie i szablę u boku. Poznali męża Litwini z tych znaków; Więc cicho jeden do drugiego szepce: «To jakiś urwisz od psiarni Krzyżaków; Tuczny, bo pruską krew codziennie chłepce. O, gdyby nie był nikt tu więcej z warty, Zaraz by w bagnie skąpał się ten plucha, Aż pod most pięścią zgiąłbym łeb zadarty!…» Tak oni mówią; on niby nie słucha, Lecz musiał słyszeć, bo się bardzo zdumiał, A chociaż Niemiec, głos ludzki rozumiał. «Książę jest w zamku?» — «Jest; lecz o tej porze Bardzoście wasze poselstwo spóźnili; Dziś nie możecie stawić się we dworze, Chyba na jutro». — «Jutro? Ani chwili! Zaraz, natychmiast, choć w spóźnioną porę, Litaworowi o posłach donieście; Niebezpieczeństwo na mą głowę biorę, A wy dla znaku pierścień tylko weźcie, Nie trzeba więcej: skoro ujrzy godło, Pozna, kto jestem i co nas przywiodło». Cichość dokoła, zamek we śnie leży: Co za dziw? Północ, jesienią noc długa… Za cóż dotychczas w Litawora wieży Lampa jak gwiazdka między kratą mruga? Wszak dziś powrócił, jeździł w kraj daleki: Snu potrzebują troskliwe powieki. On przecie nie śpi. Posłano na zwiady: Nie śpi. Lecz żaden z pałacowej straży, Ani z dworzanów, ani z panów rady, Do progu jego zbliżyć się nie waży. Daremnie poseł i grozi, i prosi: Groźba i prośba na nic się nie przyda; Kazano wreszcie obudzić Rymwida. On wolę pańską nosi i odnosi, On głową w radzie, prawą ręką w boju, Jego nazywa książę drugim sobą: W obozie, w zamku, jemu każdą dobą Wstęp do pańskiego otwarty pokoju. W pokoju ciemno, i tylko od stoła Kaganiec światłem konającem płonął. Litawor chodził po gmachu dokoła, A potem stanął i w myślach utonął. Słucha, co Rymwid o Niemcach powiada; Ale mu na to nic nie odpowiada; To się rumieni, to wzdycha, to blednie, Wydając twarzą troski niepowszednie. Poszedł ku lampie, żeby ją poprawił; Wrzkomo poprawia, a do głębi ciśnie: Wcisnął nareszcie i całkiem zadławił… Nie wiem, przypadkiem czyli też umyślnie. Snadź, że poskromić nie mógł wnętrznej wrzawy, I w pogodniejsze wystroić się lice; A jednak nie chciał, by sługa z postawy Zgadnął pańskiego serca tajemnice. Znowu komnatę obchodzi dokoła; Lecz kiedy okna kratowane mijał, Widna przy blasku miesięcznego koła, Co się przez szyby i kraty przebijał, Widna posępność zmarszczonego czoła, Przycięte usta, oczu błyskawica I surowego zagorzałość lica. Potem w róg gmachu zwraca się z pośpiechem, Każe podwoje zamknąć Rymwidowi. Siadł i z kłamliwą spokojnością mówi, Szyderskim mowę zaprawując śmiechem: «Wszak mi sam z Wilna przywiozłeś, Rymwidzie, Że Witołd, pan nasz możny i łaskawy, Miał mię podwyższyć książęciem na Lidzie I spadłe dla mnie po żonie dzierżawy, Jak swoję własność lub zdobycze cudze, Litaworowi podarował słudze?…» «To prawda, książę…» «My więc po te dary, Jako przystało, wystąpimy godnie. Każ wynieść na dwór książęce sztandary, Zapalić w zamku ognie i pochodnie: Gdzie są trębacze? Niechaj o północy Zjadą na miasto i stanąwszy w rynku, Na cztery wiatry trąbią z całej mocy, A póty będą trąbić bez spoczynku, Póki się wszystko rycerstwo rozbudzi. Niech każdy piersi zbroją ubezpiecza, Nasadzi groty i pociągnie miecza. Zgotować żywność dla koni i ludzi: Każdemu z mężów zgotuje niewiasta, Ile zjeść można od ranka do zmroku. Czyj koń na paszy, sprowadzić do miasta, Nakarmić i wziąć na drogę obroku. A skoro słońce z szczorsowskiej granicy Pierwszym promieniem grób Mendoga draśnie, Wszyscy staniecie na Lidzkiej ulicy. Czekać mię rzeźwo, zbrojno i zapaśnie». Tak mówi książę. Wprawdzie jego mowa Zaleca zwykłe do drogi przybory: Lecz za co nagle i niezwykłej pory? Dlaczego postać była tak surowa? A kiedy mówił, choć gwałtowne słowa Biegą, że jedno drugiego nie ścignie: Zda się, jakoby wyszła ich połowa, A reszta w piersiach przytłumiona stygnie. Ta postać coś mi niedobrego wróży, I głos ten myśli spokojnej nie służy. Umilkł Litawor; zdało się, że czeka, Aż Rymwid z wziętym odejdzie rozkazem. I Rymwid milczy, a odejście zwleka: Bo to, co słyszał i co widział razem, Kiedy stosuje i waży w rozumie, Z lekkich słów ciężką rzecz odgadnąć umie. Ale cóż pocznie? Zna, że książę młody Namowom cudzym mało daje ucha, I, nie lubiący w długie brnąć wywody, Zamiary knuje w swojej głębi ducha; A skoro uknuł, nie dba na przeszkody I hamowany tym srożej wybucha. Lecz Rymwid, jako wierna panu rada I zacny rycerz w litewskim narodzie, Zapewne hańbie niemałej podpada, Gdzie by powszechnej nie zabieżał szkodzie. Milczeć czy radzić? Na dwoje myśl dzieli; Waha się, w końcu na drugie ośmieli. «Panie, gdziekolwiek chęci twoje godzą, Nigdyć na ludziach i koniach nie zbędzie: Wskaż tylko drogę, my za twoją wodzą, Nie patrząc kędy, gotowi iść wszędzie; I Rymwid pewnie nie przyjdzie ostatni. Ale, o panie, na różnym miej względzie Pospólstwo ślepe, twoich rąk narzędzie, I mężów, którzy na coś więcej zdatni. Bo i twój ojciec, choć lubił sam z siebie Wyciągać skrycie przyszłych dzieł osnowy: Jednak nim gminne miecze ku potrzebie, Wprzódy ku radzie mądre wzywał głowy; Kędym ja nieraz z wolnym zdaniem siadał, A com umyślił, śmiało wypowiadał. Więc i dziś, wybacz, jeśli w szczerym głosie Zeznam, co serce ustom przekazało. Długo ja żyłem, i na siwym włosie Dźwigam i czasów, i czynów niemało; Przedsię dziś widzę, oby nie ze szkodą! Rzecz dla nas starych niezwykłą i młodą. Jeżeli prawda, że na Lidzkie państwo Ciągniesz do twojej należące właści, Ten pochód skory coś na kształt napaści Zrazi i nowe, i dawne poddaństwo; Ci, jak zwycięzcy, czekają zdobyczy, Tamci kajdanów, jak lud niewolniczy. Zaraz po kraju wieść ziarna rozsypie, Ucho je gminne chwyta i przesadza; Skąd w końcu gorzki owoc się wyradza, Co truje zgodę i co sławę szczypie. Okrzykną zaraz, żeś chciwy łupieży, Wdarł się na państwo, któreć nie należy. Inaczej cale po dawnym zwyczaju Litewskie niegdyś stąpały książęta, Niosąc stolicę do własnego kraju; Tych książąt dobrze wiek mój zapamięta. I jeśli zechcesz iść po starym trybie: Spuszczaj się na mnie, w niczym nie uchybię. Naprzód rycerstwo obeślemy wszędy: I tych, co w mieście zostali się bliscy, I co na wiejskie powrócili grzędy, Mają na zamek zgromadzić się wszyscy; Więc krewne pany, więc starsze urzędy, Ku bezpieczeństwu a większej ozdobie, Z sowitym pocztem niech staną przy tobie. Co nim dokonasz, ja mogę tymczasem Wyruszyć jutro, lub pojutrze z rana, Ze służbą, z świętą osobą kapłana, Tudzież z potrzebnym do uczty zapasem: Aby się wszystko złatwiło na przodzie, A na źwierzynie nie brakło i miodzie. Nie tylko bowiem sam naród prostaczy, Lecz i starszyzna za łakocią goni; A widząc zrazu pańskiej hojność dłoni, Dobrze stąd sobie na przyszłość tłumaczy. Tak zawżdy było w Litwie i na Żmudzi: Jeśli nie wierzysz, pytaj starych ludzi». Skończył, podchodzi ku oknom i doda: «Wietrzno, niepewna na jutro pogoda. Jakiegoś widzę rumaka przy wieży, A tuż i rycerz oparty na łęku, Drudzy dwaj chodzą, konie wodząc w ręku Posły niemieckie — poznałem z odzieży. Czy ich zawołać? Czyli niech na dole Przez usta sługi odbiorą twą wolę?». To mówiąc, okno przymknięte zaszczepił, Niby niechcący, i patrzył i gadał: Ale umyślnie pytanie uczepił, By coś o posłach niemieckich wybadał. Na to mu prędko Litawor odpowie: «Jeżeli kiedy wychodzę po radę Do cudzych, własnej nie ufając głowie, Zawżdy twe zdanie na początku kładę: Boś zewsząd godzien mojej czci i wiary, Jak w polu młody, tak na radzie stary. Więc choć nie lubię, by dzieł przyszłych końce, Lada czyjemu widne były oku… Zamiar wylęgły w myślenia pomroku Źle jest przed czasem wykazać na słońce. Niechaj rzecz cała, dokonania bliska, Jak piorun wprzódy zabija, niż błyska… Przetoż ja krótko pytanie odbywam: Kiedy? Dziś, jutro. Gdzie? Na Żmudź, do Rusi». «To być nie może!» — «Będzie i być musi!… Lecz dzisiaj tobie głąb serca rozkrywam. Dlategom kazał do konia i zbroi, Dlatego nagle i orężnie godzę: Bo wiem Witołda, że z wojskami stoi, Gotowy wstręty czynić mi po drodze; A może na to chciał do Lidy zwabić, By zwabionego pojmać albo zabić. Ale ja z mistrzem pruskiego Zakonu Tajemne zaraz związałem przymierze, Aby mi swoje dał w pomoc rycerze; Za co w nagrodę ustąpię część plonu. Jeśli, jak słyszę, przybyli posłowie, Znać, żem na jego niezwiedziony słowie. Wprzód więc nim zajdą siedmiorakie gwiazdy, Ruszymy przydać ku litewskiej sile Niemców pancernej trzy tysiące jazdy I pieszych knechtów we dwójnasób tyle… Będąc u mistrza, sam sobie wybrałem, Jakie ma przysłać rumaki i chłopy, Od wszystkich naszych ogromniejsze ciałem, Żelazem kute od głowy do stopy; Wiesz, jako dzielnie brzeszczotami sieką I dzidą srożsi od naszych daleko. Knecht zasię każdy ma żelazną żmiję Którą ołowiem i sadzą utuczy, Potem, ku wrogom nawracając szyję, Podrażni iskrą: wnet paszcza zahuczy Ogniem i gromem, zrani lub zabije Kogo jej strzelca trafny wzrok poruczy. Od takiej broni niegdyś obalony Pradziad Gedymin na szańcach Wielony. Wszystko gotowo. Tajemnymi drogi, Jutro, gdy Witołd w zaufaniu zbytniem Na Lidzie słabe zostawił załogi, Wpadniem, podpalim, zabierzem i wytniem». Rymwid, niezwykłą rażony nowiną, Stał pewien dziwu, nieprzytomny sobie; Przegląda burzę, myśli o sposobie; Skłócone myśli jedne w drugich giną. Ale rzecz nagła, próżno zwlekać zdanie, Z gniewem i żalem zawoła: «O panie! Bogdajbym nigdy nie dożył tej pory: Brat przeciw bratu ma podnosić dłonie! Wczora wyszczerbił na Niemcach topory, Dziś ma je ostrzyć ku Niemców obronie? Zła jest niezgoda, ale gorszą zgodą Chcesz nas pojednać: raczej ogień z wodą! Zdarza się wprawdzie, że sąsiad sąsiada, Z którym nieprzyjaźń toczył od lat wielu, Uściska wreszcie, gniewne serce składa, Jeden drugiego zowiąc: przyjacielu; Że bardziej jeszcze niźli złe sąsiady, Gniewne na siebie Litwiny i Lachy Często u wspólnej pijają biesiady, Snu używają pod jednymi dachy I miecze łączą ku wspólnej potrzebie; A jeszcze bardziej nad litewskie męże I nad Polaki zawziętsi na siebie Od wieku wieków są ludzie i węże: A przecież, jeśli do domowych progów Wąż zaproszony gościem od człowieka, Jeśli dla chwały nieśmiertelnych bogów Litwin mu chleba nie skąpi i mleka, Wtenczas gad swojski pełznie w jego ręce, Społem wieczerza, z jednych kubków pija I nieraz senne piersi niemowlęce Mosiężnym wiankiem bez szkody obwija. Lecz krzyżackiego gadu nie ugłaszcze Nikt ni gościną, ni prośbą, ni dary!… Małoż Prusaki i Mazowsza cary, Ziem, ludzi, złota wepchnęli mu w paszcze? On, wiecznie głodny, choć pożarł tak wiele, Na resztę naszę rozdziera gardziele. Spólna moc tylko zdoła nas ocalić! Darmo hordami ciągniemy co roku Burzyć ich twierdze i mieściny palić: Przebrzydły Zakon, podobny do smoku, Jeden łeb utniesz, drugi rośnie skoro, I ten ucięty rośnie w dziesięcioro — Wszystkie utnijmy!… Na próżno się trudzi, Kto naszych szczerze chce godzić z Krzyżaki: Bo czy to z kniaziów, czyli z prostych ludzi, Na Litwie całej nie znajdzie się taki, Co by ich nie znał chytrości i dumy, Nie stronił od nich jak od krymskiej dżumy; Co by nie wolał stokroć, od ich broni Raczej śmierć w polu, niźli pomoc zyskać, Raczej żelazo rozpalone w dłoni Niźli krzyżacką prawicę uściskać! Lecz Witołd grozi?… Czyż bez obcych mieczy Już nie zdołamy rozeprzeć się w polu? Albo czy do tych kresów zaszły rzeczy, Iż domowego naszych zwad kąkolu Nie zdoła wyrwać dłoń bratniej przyjaźni, Oręż dla cudzej zachowując kaźni?… Skądże masz pewność, że słuszna twa skarga, Że Witołd znowu stawiąc się upornie Zdrady napina i umowy targa? Posłuchaj… szlij mnie do niego powtórnie…, Wznowim umowę…» «Dość tego, Rymwidzie. Znane mi dobrze Witołda umowy: Wczora mu taki wiatr zawiał do głowy, Dzisiaj nań znowu co innego przyjdzie. Wczora ufałem książęcemu słowu, Że sobie Lidę w dziedzictwo zabiorę; Dziś Witołd uknuł coś różnego znowu: Na gwałt swobodną wyśledziwszy porę, Gdy się do domów rozjechali moi, A on u Wilna obozami stoi, Dziś oznajmuje, jakoby Lidzianie Za swego pana słuchać mię nie chcieli; Więc Witołd Lidę dla siebie wydzieli, Mnie zaś w nagrodę inny kraj dostanie — Pewnie Ruś gołą lub bagna Warega! Bo tam wskazana jest siedziba nasza, Tam Witołd braci i krewnych wypłasza, A świętą Litwę sam jeden zalega! Patrz, jak uradził! A wie, na co radzić: Bo w jedno bije, chociaż różną drogą; Chciałby się jeden nad wszystkich posadzić I sobie równych cisnąć pod swą nogą. Przebóg! Czyż nie dość, że Witołda buta Na koniu wiecznie trzyma całą Litwę? Pierś nasza wiecznie do zbroi przykuta, Szyszaki już nam przyrosły do czoła; Z łupów po łupy i z bitwy na bitwę, Świat jako wielki zbiegliśmy dokoła: To na Krzyżactwo, to znowu przez Tatry Na Polski pięknie zbudowanej sioła, Stamtąd po stepach żeglujące z wiatry Goniąc błędnego obozy Mogoła. A cośmy skarbu z zamków wyłamali I co żywego szablica nie dotnie, Głód nie dogryzie, ogień nie dopali: Jemu znosimy, spędzamy ochotnie. Na trudach naszych w potęgę urasta; Od Fińskich zatok po Chazarów morze Wszystkie pod siebie zagarnął już miasta; Sam w jakiem mieście! w jakim siedzi dworze! Widziałem pysznych Krzyżaków warownie, Na które Prusak nie spojrzy bez strachu: A przecież mniejsze od Witołda gmachu, Co jest na Wilnie lub trockiem jeziorze! Widziałem piękną dolinę przy Kownie, Kędy rusałek dłoń wiosną i latem Ściele murawę, kraśnym dzierzga kwiatem; Jest to dolina najpiękniejsza w świecie… Lecz któż by wierzył? U syna Kiejstuta, W pałacu świeższa murawa i kwiecie: Takim podłoga kobiercem osnuta, Takie po ścianach rozwisłe bisiory, Z liściem ze srebra i kwieciem ze złota: Nad dzieło bogiń, nad smug różnowzory Cudniejsza branek lechickich robota… W kratach u niego szklanne okienice, Przywoźne kędyś aż od ziemi końca, Błyszczą jak polskich rycerzy zbroice, Albo jak Niemen, przed oczyma słońca Spod śniegu zimne gdy odsłoni lice. A ja — com zyskał za rany i znoje? Com zyskał, że od maleńkiego wieku Z pieluchów zaraz przewiniony w zbroje, Książę jak Tatar żył o końskim mleku?… Cały dzień konno, w wieczór końska grzywa Poduszką moją, przy niej noc wystoję, A rankiem znowu trąba na koń wzywa… Że wtenczas, kiedy moi rówiennicy, Jeżdżąc na kijach, szablami z łuczywa Bezpiecznie sobie grali po ulicy, By siwą matkę lub dziecinną siostrę Zabawić wojny kłamanej obrazem: Wtenczas z Tatary jam gonił na ostre Lub wręcz z Polaki ścinał się żelazem! Przecież me państwa, od Erdwiłła czasu, I piędzią szerzej ziemi nie zaległy!… Patrz na te mury z dębowego lasu I na ten pałac mój z czerwonej cegły; Pójdź przez komnaty pradziadów siedliska: Gdzie szklanne kuple? Gdzie kruszcowe łupy? Miasto blach złotych, mokry kamień błyska; Miasto kobierców śniade mchu skorupy! Cóżem chciał wynieść z ognia i kurzawy? Państwa czy skarby? Nie; nic — kromia sławy! Ale i sławą wszystkim ponad głowę Witołd podleciał: Witołd wszystkich gasi! Jego, jakoby drugiego Mindowę, Na ucztach wielbią wajdeloci nasi; Jego na strunach i na wieszczym rymie Do potomnego wysyłają blasku: Nasze śród gminu kto wypatrzy imię? Kto podjąć raczy z niepamięci piasku?… Przecież nie zajrzym. Niech walczy, niech gromi, Niechaj się w imię i skarby bogaci: Tylko — niech zęba chciwego poskromi, Od swych ojczyców, od ziemie swej braci! Czyż dawno w środku pokoju i zgody Gwałtem litewska wstrząśniona stolica? Czyż dawno Witołd kniaziów wielkich grody Naszedł i z tronu zmiótł Olgierdowica I sam owładał? A tak lubi władać, By jego poseł, jak Krywejty goniec, Książąt podwyższał albo zmuszał spadać!… O! czas, że temu położymy koniec; Czas, że po sobie jeździć nie dozwolim!… Póki młodego w piersiach żywię ducha, Póki żelazo ręki zdrowej słucha, Dopóki koń mój ze skrzydłem sokolim, Com z łupów krymskich jednego wziął sobie, Jakiemu równy dany tobie drugi, A jeszcze dziesięć rże przy moim żłobie, Którymi wierne poobdzielam sługi… Dopóki koń mój… póki szabla moja…» Tu mu gniew słowa i tchnienie zatłoczył. Umilkł, lecz chrzęstem ozwała się zbroja; Znać, że się wzdrygnął i z miejsca wyskoczył. Jakiż to płomień nad głową mu błysnął? Jak oderwana gwiazda przez niebiosa Spada, z długiego żary trzęsąc włosa: Tak on brzeszczotem koło stropu cisnął I siekł w podłogę; od tęgiego razu Rzęsiste iskry sypnęły się z głazu. Znowu ich głuche obeszło milczenie, Znowu rzekł książę: «Dosyć próżnej mowy. Oto noc prawie dochodzi połowy, Wkrótce usłyszym drugich kurów pienie: Wiesz, com rozkazał; bądźcie w pogotowiu, Ja legnę, może duch troskliwy spocznie I ciało trochę pokrzepię na zdrowiu, Bom trzy dni nie spał. Teraz jeszcze mrocznie; Lecz dziś zapełnia księżyc rogi nowiu, Świt będzie widny: ruszymy niezwłocznie, Synom Kiejstuta w Lidzie zostawimy, Godne dziedzictwo — popioły i dymy!». To powiedziawszy, usiadł i w dłoń klasnął. Skoczyli słudzy, kazał zwlekać szaty I legł, nie na to może, aby zasnął, Lecz aby Rymwid miał się precz z komnaty. I on, gdy widzi, iżby nic nie sprawił, Ani co mówił, ani dłużej bawił, Poszedł, a jako znał powinność sługi, Wytrąbił ukaz, rycerstwo zgromadził, Potem do zamku wrócił się raz drugi. Po cóż? Czy żeby znowu z panem radził? Nie. W inną stronę wiódł on kroki swoje: Na lewe skrzydło zamkowej budowy, Gdzie ku stolicy spadał most zwodowy, Szedł krużgankami przed księżnej podwoje. Była naonczas książęciu zamężną Córa na Lidzie możnego dziedzica, Z cór nadniemeńskich pierwsza krasawica, Zwana Grażyną, czyli piękną księżną, A chociaż wiekiem od młodej jutrzenki Pod lat niewieścich schodziła południe, Oboje: dziewki i matrony wdzięki Na jednym licu zespoliła cudnie. Powagą zdziwi, a świeżością znęca: Zda się, że lato oglądasz przy wiośnie; Że kwiat młodego nie stracił rumieńca, A razem owoc wnet pełni dorośnie. Nie tylko licem nikt jej nie mógł sprostać: Ona się jedna w dworze całym szczyci, Że bohaterską Litawora postać Wzrostem wysmukłej dorówna kibici. Książęca para, kiedy ją okoli Służebne grono, jak w poziomym lesie Sąsiednia para dorodnych topoli, Nad wszystkich głowę wystrzeloną niesie. Twarzą podobna i równa z postawy, Sercem też całym wydawała męża. Igłę, wrzeciono, niewieście zabawy Gardząc, twardego imała oręża; Często, myśliwa, na żmudzkim rumaku W szorstkim ze skóry niedźwiedziej kirysie Spiąwszy na czole białe szpony rysie, Pośród strzelczego hasała orszaku; Z pociechą męża nieraz w tym ubiorze Wracając z pola oczy myli gminne, Nieraz od służby zwiedzionej na dworze, Odbiera hołdy książęciu powinne. Tak zjednoczona zabawą i trudem. Osłoda smutku, wspólniczka wesela, Nie tylko łoże i serce podziela, Lecz myśli jego i władzę nad ludem. Wojny i sądy, i tajne układy, Częstokroć od jej zależały rady, Acz innym rzecz ta nie była świadoma: Bo księżna, wyższa nad żon prostych rzędy, Które zbyt rade, że panują doma, Chciałyby z tym się popisywać wszędy, Owszem, cudzemu pilnie kryła oku, Z jaką potęgą w sercu męża władnie; Nawet baczniejsi i bliżsi jej boku Nieprędko mogli zbadać i niesnadnie. Mimo to Rymwid mądry odgadywał, Gdzie mu jedyne pozostało wsparcie: Szedł więc i księżnej wynurzył otwarcie Wszystko, co widział i co przewidywał, Jaka stąd dawnym zwyczajom obraza, Książęciu hańba, narodowi skaza. Mocno Grażynę wieść nowa uderzy; Lecz panią swojej będąca postaci, Udaje wrzkomo, iż temu nie wierzy, Pokoju w głosie i twarzy nie traci; «Nie wiem ja — rzekła — czyli nad rycerzy, Więcej u pana słowo niewiast płaci; To wiem, że sobie sam radzi roztropnie, Wiem jeszcze lepiej, co uradzi, dopnie. Wreszcie, jeżeli nagła gniewu flaga Doczesną burzę w sercu jego wzbudzi, Jeśli niekiedy, lotem młodych ludzi, Chęć swą nad słuszność lub nad możność wzmaga: Zostawmy, niech czas i cicha uwaga Rozjaśni myśli, zapały przystudzi, Pierzchliwe słowa niepamięć zagrzebie; Tymczasem drugich nie trwóżmy i siebie». «Wybaczaj, księżno! O, nie są to słowa, Co z ust w gorącej pryskają godzinie, Których zagasłych pamięć nie dochowa; Nie jest to zamiar, który w plątaninie Chęci niewczesnych rodzi myśl jałowa, Który jako dym zamroczy i zginie: Te iskry znaczą wielki pożar w duchu, Ten dym strasznego zwiastunem wybuchu! Nie dzisiaj jestem przy pańskiej osobie, Od lat dwunastu znał mię wiernym sługą: Przecież na pamięć nie przywiodę sobie, By ze mną mówił tak szczerze, tak długo. Odkładać próżno; co rozkazał, zrobię, Bo już rozkazał, bym przed gwiazdą drugą Zgromadził wojska nad grób Peresieka, Noc będzie widna, droga niedaleka». «Co słyszę, jutro? biada mojej głowie! Nie chcę, ażeby po Litwie gadano, Że brat na bratnie następował zdrowie, Wziął gardło lub dał za Grażyny wiano! Pójdę i w pierwszej z książęciem rozmowie… Owszem, dziś idę, chocia już nierano. Wprzód niźli nocą świt opędzi rosę, Tuszę, iż dobrą odpowiedź przyniosę». Żegnają siebie po tym rozhoworze, A w jedno miejsce dążyli oboje. Księżna, i chwili nie bawiąc w komorze, Śpieszy w gmach pański przez tajne pokoje; Rymwid, nie bawiąc i chwili na dworze, Śpieszy krużgankiem i w pańskie podwoje Że nie śmiał wstąpić, na progu usiada, Szczeliną patrzy i ucha dokłada. Niedługo czekał. Klamka zaszeleści, Z ubocznych progów mignie postać w bieli. «Kto?» — woła książę, zerwał się z pościeli — «Kto?» — «Ja» — odpowie znany głos niewieści. Potem coś dłużej rozmawiać zaczęli. A chociaż Rymwid domyślał się treści, Głosu nie złowić: bo w echo wplątany, Połknęło miejsce lub odbiły ściany. Rozmowa coraz żwawsza i zmieszana, Coraz wolniała, coraz trudniej słychać, Częściej głos pani, bardzo rzadko pana; Milczał, niekiedy zdawał się uśmiechać. Na koniec księżna padła na kolana, Wstał, nie wiadomo, podnieść czy odpychać, Kilka słów potem wymówił goręcej; A potem milczał i nie mówił więcej. I było cicho. Znowu postać w bieli, Przemknie się ku drzwiom, klamką zaszeleści: Czy uprosiła, czy się nie ośmieli Prosić go dłużej — już w swój gmach niewieści Odeszła księżna. Książę do pościeli Wrócił, legł. Cicho, i widać z tej cisze, Że go sen twardy wprędce ukołysze. Rymwid daremnie jeszcze chwilę badał; Odszedł nareszcie i w lewym balkonie Giermka obaczy, który z Niemcy gadał. Słucha ciekawie, lubo ku tej stronie Nie szła rozmowa i wiatr ją okradał; Wtem giermek ręką ukazał ku bronie: Co by oznaczał, Rymwid łacno zgadał; Strasznie to pychę Krzyżaka ubodło, Zbiegł, chwycił konia, poskoczył na siodło: «Przysięgam — wrzeszcząc — gdybym nie był posłem Przysięgam na ten krzyż, komtura znamię, Iż za obelgę, którą dziś poniosłem Prędko by zemstę znalazło to ramię. Między monarchy na poselstwach wzrosłem; Ni przy cesarskiej, ni papieskiej bramie Nie spotkało mię, co u twego panka: Pod gołym niebem doczekać się ranka; Iść precz, za czyim? za giermka rozkazem! Ale ostrzegam, że nas nie ułowi Pogański wykręt i nie minie płazem! Wołać nas wrzkomo przeciw Witołdowi, A potem wspólnym otoczyć żelazem! No obaczymy, czy Witołd odbije Ten miecz, zanadto waszej bliski szyje! Powiedz książęciu, jeśli nie dowierza, Sam niechaj spyta, powtórzyć gotowem, Choć razy dziesięć tymże samem słowem, Teraz i zawsze: bo ze słów rycerza Nic nie wyrzucić, jak ze słów pacierza. A com rzekł usty, prawicą dowiodę. Jama, którąście pod nami kopali, Na waszą własną wykopana szkodę, Dziś jeszcze, jeszcze tej nocy się zwali; Tak, jakem Ditrich Halstark von Kniprode, Komtur zakonu! Za mną, knechty, daléj!» Zaczekał jednak. Lecz po krótkiej zwłoce, Gdy nic nie słyszał, bramą w pole goni. Kiedy niekiedy zbroja zamigoce, Kiedy niekiedy podkowa zadzwoni, Kiedy niekiedy słychać rżenie koni; Coraz znikają w dali i w pomroce, Las ich na koniec i góra zasłoni. «Jedźcie szczęśliwie! Bogdaj wasza noga Nigdy w litewskiej nie postała ziemi!» — Rzekł Rymwid, patrząc z uśmiechem za niemi — «Dzięki, o księżno! Jaka zmiana błoga, Jak niespodziana! Proszę teraz, kto tu Pochlebi sobie, że zna serce cudze? Ów głos gniewliwy, owa postać sroga Słowa wiernemu nie dał wyrzec słudze! Ptasiego zda się chciał pożyczyć lotu, By spaść co prędzej na Witołda głowę: Wtem jeden uśmiech i słówko miodowe Wytrąca oręż, zmusza do powrotu. Nie dziw, zapomniał starzec siwobrody, Że księżna piękna, a Litawor młody!» Tak mówiąc z sobą, wzniósł do góry oczy: Może się lampa za kratą ukaże. Na próżno patrzył; ciemność okna mroczy; Wraca więc znowu i na ganek kroczy, Azali książę wołać nie rozkaże. Na próżno czekał, zapytywał straże, Zbliża się ku drzwiom, w pokoju noc cicha, A książę dotąd snem twardym oddycha. «Cuda prawdziwe! Nie odgadnę cale, Jakim dziś wszystko idzie u nas torem: Niedawno wołał w największym zapale, Rozkazał wojsko zgromadzić wieczorem, A sam śpi dotąd? Miał wyciągnąć rano? Stoją rycerze od Niemców wezwani, A Niemcom z niczym odjechać kazano. Któż zaniósł rozkaz? oto giermek pani!… Ile z wczorajszej wróżyłem rozmowy… Wprawdzie żadnegom nie słyszał wyrazu, Lecz długie prośby, głos pana surowy. Miałażby księżna pomimo rozkazu Ważyć się sama aż na krok takowy, Ufna potędze niewieścich pieścideł?… Lękam się bardzo, aby tego razu Zbytniej śmiałości nie puściła skrzydeł. Prawda, iż nieraz poczynała śmiele; Lecz to byłoby więcej niż za wiele». Dalsze rozmowy przerwał mu posłaniec, Który wszedł cicho i z daleka mruga; Więc oba śpieszą w zamku lewy kraniec. Stamtąd krużgankiem zbiegła księżnej sługa; Wnet sama pani w sieniach go spotyka, Wprowadza i drzwi za sobą zamyka. «Radco sędziwy, niedobrze się dzieje; Ale rozpaczy oddać się nie godzi: Jeśli nas dzisiaj zawiodły nadzieje, Szczęśliwsze jutro może wynagrodzi. Bądźmy cierpliwi: nie robić hałasu Między żołnierstwem i dworską gawiedzią; Posły odprawim do innego czasu, Ażeby książę nagłą odpowiedzią Nie przyrzekł Niemcom, póki zemstą płonie, Co by rad cofnął, gdy z gniewu ochłonie. Ty się nie lękaj: jakkolwiek wypadnie, Zamiarom pana nic się nie uszkodzi; I potem wojsko może zwołać snadnie Jeżeli czas mu serca nie ochłodzi. Dzisiaj miał jechać, ale wyznam szczerze, Ja tak kwapionej wyprawie nie wierzę. Ledwie w domowe powrócony progi, Wczora zaledwie z piersi złożył zbroje, Z dalekiej jeszcze nie wytchnąwszy drogi, Miałżeby znowu dziś ruszać na boje?…» «Co słyszę, księżno? Ty mówisz o zwłokach? Jak cię niestety rachuba omyli! Już jest za późno; już po tylu krokach Nie będzie czekał godziny, pół chwili… Wreszcie obaczym. Lecz wprzód chciałbym wiedzieć, Jak przyjął książę wczorajszą namowę?…» Grażyna właśnie miała opowiedzieć, Gdy ich zdarzenie pomieszało nowe. Tętent jezdnego słychać na dziedzińcu. Zdyszały giermek dopada komnaty, Przynosi wieści od litewskiej czaty, Która po lidzkim biegając gościńcu, Teraz od Niemców dostała języka: Że wódz krzyżacki jazdę z lasu ruszył, A za nią knechtów i obóz pomyka; I że przed świtem, jak czatownik tuszył I jak niemieckie wyznawały brańce, Chce miasto ubiec i szturmować szańce. Niechaj więc Rymwid wraz do pana skoczy, By go przebudzić i prędko uradzić: Czyli na murach obrony rozsadzić: Czyli na polu Niemcom zajrzeć w oczy. Czatownik radzi, abyśmy się skradli, Do nich z ubocza, bo są niedaleko; Wprzód nim się knechty z działami przywleką, Abyśmy z nagła na lud jezdny padli: Tak zapędzonym na chrapy i rowy Łacno rajtarom i bratom łby zmieciem, Potem fussknechtów wziąwszy pod podkowy, Do szczętu plemię jaszczurze wygnieciem. Mocno Rymwida dziwi ta nowina, Daleko mocniej dziwi się Grażyna. «Giermku — zawoła — kędyż są posłowie?» Umilknął giermek, a niepewne lice I pytające topiąc w niej źrenice: «Co słyszę, księżno? — zdumiony odpowie — Alboż o własnym zapomniałaś słowie? Niedawno, kiedy piały drugie kury Samaś mi rozkaz książęcy przyniosła, Ażebym biegał co prędzej do posła I wyprawił go przed świtem za mury!» «Tak» — rzecze księżna, twarz odwraca zbladłą, Lecz pomieszanie widne w jej osobie, Do ust wyrazy nieporządne kładło. «Tak, prawdę mówisz, przypominam sobie… Jakże to wszystko z głowy mi wypadło! Biegnę… nie, stójmy… albo, wiem, co zrobię…» Stanęła, milczy. Przymkniona powieka, Czoło pochyłe, w którym się przebija Jakaś myśl jeszcze ciemna i daleka; W niepewnych rysach okaże się, mija, I znowu wschodzi, całą twarz obleka. Dojrzewa zamiar, staje się wyrokiem: Już umyśliła, postąpiła krokiem. «Tak jest, raz jeszcze idę budzić męża. Wojsko niech zaraz w drogę się wybiera. Ty, giermku, rozkaż osiodłać hestera I wynieś resztę pańskiego oręża. Wszystko to ma być natychmiast gotowe! Przykazuję wam imieniem książęcia. Odpowiedź, starcze, wkładam na twą głowę. Jaki cel, kędy mierzą przedsięwzięcia, Nie gadać, ani pytać, do poranku. Idźcie i pana czekajcie na ganku». Wybiegła, drzwiczki za sobą zatrzasła. Wybiega Rymwid, a myśli po drodze: «Gdzie idę? Po co? Wszak wojska i wodze Już zgromadzone, już wydane hasła!…» Odetchnął tedy, zwolnił nieco kroku, Stanął z nagiętym ku ziemi obliczem I myśląc długo, nie myślał o niczem: Bo w mnogich zdarzeń i wniosków natłoku, Myśli samopas plączą się bezładnie, Ani ich rozum znużony owładnie. «Próżno tu czekam. Już bliski poranek; Wkrótce się cała zagadka rozwiąże. Muszę z nim mówić, śpi czy nie śpi książę…» Więc stąpał prosto na pałacu ganek: A wtem się z lekka rozwarły podwoje. Litawor wyszedł sam jeden do sieni, Szatę miał, w jaką stroi się na boje, Całą od sutej błyszczącą czerwieni; Głowę pod hełmem; piersi, miasto zbroje, Pancerz obwijał z żelaznych pierścieni; W lewicy tarczę mniejszego obłęku, A pas od miecza na prawym niósł ręku. Gniewem lub troską zdał się kołatany, Nierównym stąpał i niepewnym krokiem; Gdy się zbliżały rycerze i pany, Uczcić łaskawym nie raczył ich okiem. Drżący z rąk giermka wziął łuk i kołczany, Miecz nawet zwiesił ponad prawym bokiem: A chociaż wszyscy omyłkę widzieli, Przestrzegać pana nikt się nie ośmieli. Już zstąpił z ganku, już chorągiew złota Wzniesiona, pocznie na dzień krwawy świtać, Już dosiadł konia, już przyboczna rota Miała go wrzaskiem i trąbami witać: Lecz dał znać ręką, aby zamknąć wrota, Jechać w milczeniu i o nic nie pytać. A pacholiki i nadworne sługi Aż za most wywiódł na dziedziniec drugi. Stąd nie gościńcem puścili rumaki, Ale na prawo skręcając się dołem, Przepadli między kurhany i krzaki; Znowu ku drodze nawracają kołem, Wąwóz ciemnymi wiedzie ich zatoki, Ścienione coraz rozsuwając boki. Jest od przykopów miejskich tak daleka, Jako niemieckiej broni grzmot doniesie, Mała, zaledwie znana komu rzeka, Wąskim korytem błądząca po lesie; Ku drodze jednak coraz szerzej ścieka, Gubiąc się w wielkim jeziora okresie; Puszcza okrywa z boków jej zwierciadła, A z przodu góra wyniosła usiadła. Tam, gdy litewskie wymknęły się roty, Ujrzą śród góry, przy blasku księżyca, Zbroje, chorągwie, szyszaki i groty. Błysnęło, zagrzmi na hasło rusznica; Sypią się męże, ściskają się roty: Murem krzyżacka stanęła konnica. Tak w noc miesięczną wyglądają świetnie Na czole Ponar zasadzone bory, Gdy z nich oskubie wicher szaty letnie, A rosa jasne wieszając bisiory, Nagle się mrozem w śrzon perłowy zetnie: Błędnym przechodniom zdają się u wniścia Lasy ze srebra, a z kryształu liścia. Ten widok gniewy w książęciu poduszcza. Skoczył z wyniosłem nad głową żelazem; Wali się zbrojna w ślady jego tłuszcza. Ale się wodze dziwią, że tym razem Wojsko bez sprawy lada jako puszcza, Ani ich zwykłym ostrzeże rozkazem, Kędy sam myśli na czole ugodzić, A jakie skrzydła odda im przywodzić. Więc Rymwid, pańską zastępując wolę, Obiega hufy, szykuje śród drogi; Wklęsłe ku górze ściskając półkole, Pancernych w środek, łuczników na rogi: Tak zawsze Litwa zwykła stawić pole. Dał hasło: chylą majdany do nogi, Warknęły struny, świsnęła strzał chmura, «Jezus, Maryja! Naprzód, hop hop, ura!» Dopieroż drzewca ułożywszy w toku Zewrą się bliżej, pierś na pierś uderzy… Za cóż wydarła potomnemu oku Noc i zwycięstwa, i klęski rycerzy? Swoi i cudzy zmieszani w natłoku; Zewsząd szczęk razów, wrzask, chrzęsty pancerzy; Pryskają bronie, lecą hełmy, głowy, Co miecz oszczędza, druzgocą podkowy. Książę jak skoczył, tak goni na czele, Ani się jeden między tłumem boi. Znają czerwony płaszcz nieprzyjaciele: Poznali godła na hełmie i zbroi; Cofa się walczyć nieśmiała gromada, Zwycięzca pędzi i na karki wsiada. Lecz któryż z bogów siłę w nim osłabił? Cóż stąd, że zbiegłych natarczywie goni? Cóż stąd, że bije? Nikogo nie zabił. Bezwładna szabla po pancerzach dzwoni, Albo się zwija odbita żelazem, Albo uchybia, albo idzie płazem. Czując Krzyżacy tak słabe natarcie, Odzyszczą serce; z okropnym hałasem Nawrócą czoła, potkną się zażarcie I gęstym włóczni otoczą go lasem; Czy przelękniony, czy splątany w tłumie, Brać ich na szable i tarcze nie umie. Trudno mu było całą unieść szyję, Krzyżactwo zewsząd kole, strzela, siecze: Wtem, huf litewski nawałę rozbije, Biorąc go między puklerze i miecze: Ten słabe razy swoimi poprawia, A ten od cudzych razów go zastawia. Już noc pierzchała, już różane włosy Zorza na wschodnim roztacza obłoku. Bitwa wre dotąd, ślepe lecą ciosy, Ni w tył, ni naprzód nie ruszono kroku; A bóg zwycięstwa, przyszłe ważąc losy, Równy krwi ciężar stąd i zowąd bierze I szala dotąd w równej stoi mierze. Tak ojciec Niemen, mnogich piastun łodzi, Gdy Rumszyskiego napotka olbrzyma: Wkoło go mokrym ramieniem obchodzi, Dnem podkopuje, pierś górą wydyma; Ten, natarczywej broniąc się powodzi, Na twardych barkach gwałt jej dotąd trzyma, Ani się zruszy skała w piasek wryta, Ani jej rzeka ustąpi koryta. Krzyżactwo, długiej niecierpliwe bitwy, Na wierzchu góry stojący odwodem Ostatni hufiec pędzą w środek Litwy: Komtur ich wiedzie, sam uderza przodem; A zmordowanych długimi gonitwy, Gdy naparł świeżym i dzielnym narodem, Łamią się szyki, Krzyżactwo zwycięża. Wtem z góry zagrzmiał straszliwy głos męża. Ku niemu wszystkich podnoszą się oczy. Stoi na koniu, a jako rozwiodła Szeroko cienie sterczących warkoczy, Na śnieżnej górze wybujała jodła, Tak go szeroki płaszcz dokoła mroczy: Czarny płaszcz, czarny koń i hełm, i godła. Trzykroć zawołał, zleciał na kształt gromu, Nie wiedzieć za kim albo przeciw komu. Dobiega Niemców, między tłumem tonie, Bitwy nie ujrzysz; ale zgiełk i jęki Dają odgadnąć, w jakiej walka stronie I jak straszliwy piorun jego ręki. Tam szyszak zniknie, ówdzie sztandar padnie; Tłoczy się hufiec, miesza się bezładnie. Jako leśnicy, gdy sosny lub dęby Sieką wzdłuż puszczy, słychać łoskot w dali, Jęczą topory, chrobocą pił zęby, Kiedy niekiedy wierzchołek się zwali; Na koniec między wyciętymi zręby Ujrzysz i mężów, i błyskanie stali: Takie wysiekłszy środkiem Niemców łomy, Darł się ku Litwie rycerz nieznajomy. Śpieszaj, rycerzu, ożywić duch męski, Krzepić słabnących śpieszaj, jeszcze pora! Litwini bliscy ostatecznej klęski: Dzid i puklerzów warowna zapora Już rozłamana; sam komtur zwycięski Po całym polu szuka Litawora; On się nie kryje: oba konie bodą, Wkrótce śmiertelny pojedynek zwiodą. Litawor szablę wynosi do cięcia, Komtur dał ognia z piorunowej broni. Zadrżą Litwini, pojrzą na książęcia: Niestety, szabla wypadła mu z dłoni, Cugle z słabego wyciekły ujęcia; Już pod szyszakiem nie dotrzyma skroni, Spływając z siodła już się bokiem chyli: Kiedy mu swoi na pomoc skoczyli. Jęknął mąż czarny; a jak czarna chmura Ryknąwszy błyśnie piorunowym gradem, Z taką szybkością leci na komtura: Zaledwie pierwszym zwarli się napadem, Pojrzeć, aliści komtur już pod koniem, A rycerz bieży i tratuje po niem. Gdzie obskoczyły książęcia dworzany, Przybiega, chwyta, rwie pancerza węzły, Ostrożnie zdziera blach zafarbowany, Wyśledza postrzał głęboko ugrzęzły. Wtem krew na nowo wytrysnęła z rany, Ból zemdlonego do zmysłów przywoła; Otwiera oczy, spoziera dokoła I znowu wciska na oczy przyłbicę; Z gniewem żołnierze i sługi odpycha, A Rymwidowi ściskając prawicę: «Już jest po wszystkim starcze — mówi z cicha — Precz mi od piersi, szanuj tajemnicę; Ratunek próżny, wkrótce umrzeć muszę, Wieźcie do zamku, tam wyzionę duszę». Rymwid szerokie oczy w nim utopił: Ledwie śmie wierzyć, od zmysłów odchodzi. Upuszcza rękę, którą łzami kropił, Dreszcz kości wstrząsa, pot mu czoło chłodzi, Teraz poznaje głos, nieznany wczora: Niestety, nie był to głos Litawora! Tymczasem rycerz upuszczone wodze Starcowi wręczył, sam do pana skoczył, Rumaki każe nawrócić ku drodze, Chwiejącego się ramieniem otoczył, Składa na piersiach, krew dłonią zaciska; Dał znak, samotrzeć pędzą z bojowiska. I zbliżają się pod okopy grodu. Zaszli im drogę ciekawi mieszkance; Ci, bodąc konie przez tłumy narodu, W milczeniu śpieszą na zamkowe szańce, A skoro wpadli, uchylono zwodu. Rycerz strażnikom przykazuje srogo, Ni tam, ni za się nie puszczać nikogo. Wnet z resztą hufów ciągną bojownicy. A choć wygrali tak przeważne pole, Mała stąd radość była po stolicy; Ból serca ścisnął, żałoba na czole; Każdy się pyta troskliwy o pana: Gdzie jest? czy żyje? jak głęboka rana? Nikt nie był w zamku, nikt o niczym nie wie; Podjęto mosty i zemkniono zwory. Tymczasem w fosę, między gęste krzewie, Schodzą trabanci z piłami, z topory, Sieką chrust, walą topole, modrzewie, A ociosane pnie, gałęzie, wióry Toczą na barkach i wozach do miasta: Na taki widok żal i postrach wzrasta. Kędy świątynie miał władca pioruna I bóg, co wichrem niepogodnym świszcze, Gdzie woły, konie, trzoda srebrnoruna Codziennie krwawi poświęcone zgliszcze: Tam stos ogromny kładą pod obłoki, Dwudziestem sążni długi i szeroki. W środku dąb sterczał; a pod dębem stoi Niemiecki braniec na dzielnym rumaku, Z orężem, w hełmie i zupełnej zbroi, Trzykroć łańcuchem przykuty do haku: Wódz to krzyżacki, co był posłem wprzody, Zabójca księcia, Diterich z Kniprody. Biegą mieszczanie, rycerze, kapłany; Czekają końca, zgadywać nie śmieją: Każdy zarówno w myślach kołysany Między bojaźnią, żalem i nadzieją, W zamek smutnymi poziera oczyma, A słuch na wieści wyprężony trzyma. Przecież i trąba ozwała się z wieży, I most opada, i wolnymi kroki Rusza się orszak w żałobnej odzieży, Niosąc na tarczach bohatera zwłoki; Przy nich łuk, włócznia, miecz i sajdak leży, Wkoło purpurą świeci płaszcz szeroki: Książęce stroje; lecz nie widać lica, Bo je spuszczona zawarła przyłbica. To on, to książę! Wielkiego pan kraju, Mąż dużej ręki, któż mu rówien będzie Czy gromić Niemce i hordy Nogaju, Czy lud na słusznym rozsądzać urzędzie? Panie nasz! Za cóż dawnego zwyczaju Nie widać w twoim pogrzebnym obrzędzie? Nie tak albowiem starożytność święta Czciła twe przodki, litewskie książęta. Za cóż do nieba nie idzie za tobą Twój giermek, każdej nieodstępny drogi, I z próżnym siodłem, okryty żałobą Towarzysz pola, koń jelenionogi; I sokół, i psy, co wiatr pyskiem sieką, I drugie z pyskiem wietrzącym daleko? Szemrała gawiedź. Rycerze na stosie Składają ciało, mleko i miód leją; Przy długiej trąby i fletni odgłosie, Śmiertelne pieśni wajdeloci pieją. Starszy pochodnią wziął i nóż ofiarny: Stójcie!… Stanęli. Nadjechał mąż czarny. Któż on? pytają wszyscy, któż on taki? Poznało wojsko: on na polu wczora, Kiedy litewskie złamano orszaki I obstąpiono zewsząd Litawora, Przypadł, odwagę stygnącą zapalił, Niemców wysiekał, komtura obalił. Tyle o czarnym rycerzu wiedziano. Dziś w tymże płaszczu, na tymże rumaku: Lecz po co przybył? skąd ród? jakie miano? Stójcie i patrzcie! Uchyla szyszaku, Uchyla twarzy: on! Litawor! książę!… Dziw nagły zmysły i mowę zabiera, Na koniec radość skrzepły głos rozwiąże. Opłakanego widząc bohatera, Wrzasną i klasną, wrzask o gwiazdy bije: «Litawor żyje! Książę, pan nasz żyje!». Stał i ku ziemi dzierżał lice blade. Hałas grzmi jeszcze, powtarzany echem; Z wolna wzniósł czoło, obejrzał gromadę, Za okrzyk lekkim dziękując uśmiechem. Nie był to uśmiech, co z serca poczęty Rozjaśni lica i w oczach zaświeci; Ale jakoby gwałtem przyciągnięty Usiadł na ustach i wkrótce uleci: Tyle dodaje smutnej twarzy wdzięku, Ile kwiat w bladym nieboszczyka ręku. «Zapalcie zgliszcze!» — Palą, ogień bucha, A książę dalej: «Wiecieli wy, czyje Zwłoki na stosie giną?…» — Cichość głucha. «Niewiasta! choć ją męska zbroja kryje! Niewiasta z wdzięków, a bohater z ducha: Ja się zemściłem, lecz ona nie żyje!» Rzekł, bieży na stos, upada na zwłokach, Ginie w płomieniach i dymu obłokach. Epilog wydawcy Czytelniku, jeżeliś przepatrzył cierpliwie I nierad snadź do końca — czemu się nie dziwię: Bo w żmudnem zaplątaniu, gdy wątku nie schwyta Podraźniona ciekawość, gniewa się niesyta — Za co książę sam został, a wyprawił żonę? Za co śród boju przyniósł niewczesną obronę? Czy księżna własną wolą zastąpiła męża? Przecz Litawor na Niemce jął się do oręża?… Dostatnich odpowiedzi na próżno byś badał. Wiedzże, iż autor, co te historyje składał, Ile widział lub słyszał (był naonczas w mieście), To pokrótce spisawszy, zamilczał o reszcie. Nie mogąc prawdy zmacać i na jaw wysadzić, A nie chcąc fałszywymi domysłami zdradzić, Gdy umarł, jam rękopis wziął po nieboszczyku, A sądząc, iż rad będziesz, miły czytelniku, Kiedy z ukrycia wyjdą na publiczne oczy I koniec się jakkolwiek przycięty dotoczy, Pytałem Nowogrodzian, ludzi godnych wiary; Ale żaden nie wiedział, jeno Rymwid stary; I ten, jak stary, prędko rozstał się z żywotem, A póki żył, nikomu nie powiadał o tem. (Snadź w przysiędze uwiązan albo w obietnicy). Szczęściem, był drugi człowiek świadom tajemnicy: Giermek księżnej, podonczas we dworcu przytomny. Ten, jako człowiek prostak, mniej w języku skromny, Gadał, a jam spisował, widząc, iż powieści Wiążą się do podanej od autora treści. Czyli całkiem prawdziwe, trudno dać porękę; A kto o fałsz pomówi, nie wyzwę na rękę: Bo tu nic zgoła własną nie nadstarczam głową, A com z giermka usłyszał, oddam słowo w słowo. Giermek zaś tak powiadał: «Księżna sfrasowana, Długo błagała męża, padłszy na kolana, Ażeby na kark Litwie nie zwał nieprzyjaciół: Ale on tak się w gniewie uporczywy zaciął, Iż jej prośby z szyderczym słuchając obliczem, »Nie i nie« odpowiadał i odprawił z niczem. Sądziła go przekonać łacniej w innym czasie; Rozkazała posłańców zatrzymać w tarasie Lub za mury wyprawić. Wyprawiłem cicho; Zbłądziliśmy oboje: a stąd całe licho. Bo komtur, odpowiedzią twardą zagniewany, Miasto posiłków niesie ogień i tarany. Kiedym o tej nowinie uwiadomił panią, Biegła znowu do męża, ja z daleka za nią. Weszliśmy; ciemno było w komnacie i głucho, Książę strudzony zasnął na oboje ucho. Stanęła podle łoża, lecz nie śmiała budzić, Czy nie chcąc darmo prosić, czy sennego trudzić; Ale wrychle na obrót rzuciła się nowy: Bierze szablę, książęciu leżącą u głowy, Pancerz kładzie, mężowski płaszcz na piersiach zwiesza i lekko drzwi przemknąwszy, na ganek pośpiesza. Mnie srogo zakazuje o niczym nie gadać. Koń już był osiodłany. Kiedy miała wsiadać, Szabli nie obaczyłem przy jej lewym boku, Zapomniała przypasać lub zgubiła w mroku. Biegnę, szukam, powracam: aż zamkniono wrota; Patrzę oknem: niestety! już za bramą rota. Strach mię ścisnął, jakobym obrzucan zarzewiem; Myślę, pocę się, kręcę, co mam począć, nie wiem. Widać blask i grzmot działa rozlega się w dali: Zrozumiałem, że z Niemcy bitwę zagajali. Wkrótce Litawor, czyli dosyć mając spania, Czy zbudzony łoskotem, zerwał się z posłania. Woła, klaszcze i woła: ja, drżący ze strachu, Wsunąłem się na klęczkach w ciemny zakąt gmachu, Widziałem, jako szukał oręża i zbroje, Kołatał we drzwi, skoczył na księżnej pokoje, Wrócił, wyłamał rygle, wyleciał na ganek. Ja do okna, (a już się zbierało na ranek): Książę spoziera wkoło i nastawia uszy, I krzyczy; ale w zamku nie ma żywej duszy. Potem na dół, jakoby nieprzytomny sobie Skoczył, gdzie stały jego rumaki przy żłobie; Wyjechał ku okopom, wstrzymał się u wałów, Słuchał, skąd zgiełk uderza, skąd ogień postrzałów: A wypuściwszy wodze lotem błyskawicy Przez dziedziniec, most, bramę pędzi ku stolicy. Ja w oknie patrzę, czekam niecierpliwie końca: Wszystko ucichło, zgasło koło wschodu słońca. Wraca Litawor, Rymwid; i Grażynę z łęku Wysadziwszy omdlałą, dźwigali na ręku. Strach wspomnieć! Kędy stąpią, krwawy strumień pryska, W pierś ciężko zaraniona i skonania bliska, Padła niema, to nogi ściskając książęce, To załamane k'niemu wyciągając ręce: »Przebacz mężu mój, pierwsza i ostatnia zdrada!…« Książę płacze, podnosi; zemdlona upada; Skonała… Wstał i odszedł, i rękami oczy Zakrył, i stał… Ja wszystko widziałem z uboczy; A gdy z Rymwidem jęli kłaść na łoże ciało, Umknąłem… Wiecie wszyscy, co się dalej stało». Tyle on giermek gadał, pod sekretem zrazu, Lecz ze śmiercią Rymwida minął strach zakazu, (Bo Rymwid wzbronił o tym przed ludem rozplatać). Wieść tłumiona poczęła coraz szerzej latać: Dziś żadnego nie znajdziesz w nowogródzkiej gminie, Co by ci nie zanucił piosnki o Grażynie, Dudarze ją śpiewają, powtarzają dziewki, I dotąd pole bitwy zwą polem *Litewki*. Tłumaczenia w kontekście hasła "Podnoszą się to" z polskiego na angielski od Reverso Context: Podnoszą się to zależy od ciebie.
Witam serdecznie wszystkich Czytelników :) Minęła połowa sierpnia, trwa piękne, upalne lato :) Wszędzie pełno jest różnorodnych kwiatów kipiących wspaniałą paletą barw, drzewa i krzewy w ogrodach uginają się od obfitości owoców - garną się do rąk rumiane jabłka, żółte, ciemnoczerwone i fioletowe śliwki, soczyste, nagrzane słońcem gruszki, wielkie, granatowe borówki :) Na grządkach warzywnych kuszą soczystą czerwienią dojrzałe pomidory, różnokolorowa papryka, złociste i zielone cukinie, ogórki, pomarańczowe dynie, seledynowa fasolka, różnego gatunku sałaty, ciemnozielony jarmuż i ogromna ilość innych pysznych warzyw :) To niesamowite, z jak wielką hojnością Pan Bóg zastawia nasze ziemskie stoły - ile dostajemy warzyw i owoców, jak piękną, szeroką paletą kolorów są ubrane te niezwykłe, przepysznie pachnące, smakowite dary :))) Przypomina mi się wiersz Adama Asnyka "Letni wieczór" Już zaszedł nad doliną złocisty słońca krąg, ciche odgłosy płyną z zielonych pól i łąk. Dalekie ludzi głosy, daleki słychać śpiew i cichy szelest rosy po drżących liściach drzew. Promieńmi gra różana topnieje w sinej mgle, a świeży zapach siana skoszona łąka śle. Wraz z wonią polnych kwiatów, z gasnącym blaskiem zórz cicha poezja światów w głąb ludzkich spływa dusz. W półcieniu pierś olbrzymią podnoszą widma gór, nocnymi mgłami dymią, wdziewają płaszcze chmur. I wiążą swoje skrzydła podarty kryjąc stok, jak senne malowidła powoli toną w mrok. Wieczoru blask niepewny oświetla obraz ten.... Ludzie w zadumie rzewnej gonią piękności sen. I jeszcze fragmenty z "Kroniki Olsztyńskiej" Konstantego Ilefonsa Gałczyńskiego - Lato, jakże cię ubłagać, prośbą jaką, łkaniem jakim - tak ci pilno pójść i zabrać w walizce zieleń i ptaki? Ptaków tyle, zieleni tyle - Lato, zaczekaj chwilę.(...) Chciałbym więcej ptaków, drzew z ptakami, więcej blasków, gwiazd, obłoków, trzcin, kaczek na wodzie... I uchwycić to wszystko rękami, ucałować to wszystko ustami i tak zajść, jak słońce zachodzi.(...) Spływają krople z ula, woda z jabłoni kapie - hej, deszcz po polach hula, bo nie ma żadnych zmartwień.(...) Jutro popłyniemy daleko, jeszcze dalej niż te obłoki, pokłonimy się nowym brzegom, odkryjemy nowe zatoki.(...) Starym borom nowe damy imię, nowe ptaki znajdziemy i wody... Posłuchamy jak bije olbrzymie, zielone serce przyrody. Chcę dzisiaj powrócić do początku lata, wspomnieć kolejny raz lipcowe, cudowne dni, które spędziłam w naszych polskich Tatrach :) Po wspaniałej niedzieli 8 lipca, podczas której dzieliłam się świadectwem Pierwszej Oazy Rzymskiej w Sanktuarium Matki Bożej Królowej Podhala w Ludźmierzu, przez tydzień każdego dnia wędrowałam po tatrzańskich szlakach, zaś o świcie w niedzielę 15 lipca pojechałam do pobliskich Szaflar. Jestem bardzo wdzięczna księdzu proboszczowi Kazimierzowi Durajowi, który kilka miesięcy wcześniej zgodził się na moją obecność w parafii ze świadectwem osobistych spotkań z Ojcem Świętym Janem Pawłem II podczas Rekolekcji Oazowych w Rzymie, przyjął mnie bardzo serdecznie, z wielką życzliwością :) Dziękuję :))) Od dzieciństwa przyjeżdżam do Zakopanego, na Olczę, chodzę w Tatry, odwiedzam sąsiednie miejscowości, a w Szaflarach byłam pierwszy raz w życiu i wreszcie mogłam poznać kościół pod wezwaniem Świętego Andrzeja Apostoła wybudowany jako murowany na początku XIX wieku - wcześniejsza, drewniana świątynia była zniszczona pożarem i innymi czynnikami, natomiast parafia w tym terenie zaczynała istnieć już w połowie XIV wieku. W kościele w Szaflarach spotkałam się z kolejnym przepięknym Wizerunkiem Maryi - w bocznej kaplicy znajduje się rzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem Madonny z Szaflar. Pod koniec każdej Eucharystii opowiadałam krótko o Pierwszej Oazie w Rzymie, o wartościach wynikających z osobistych spotkań ze Świętym Janem Pawłem II-Zwiastunem z Gór. Po Mszach Świętych, jak zawsze, z przyjemnością spotykałam się i rozmawiałam przed kościołem, przy stoliku z książkami z osobami zainteresowanymi świadectwem, słuchałam ciekawych wspomnień, opowieści, podpisywałam kolejne egzemplarze moich wspomnień dopisując imienne dedykacje. Kochająca babcia Krysia poprosiła o książkę i wpisanie życzeń dla sześcioletniej Karolinki i czteroletniego Szymusia :) aby słowa Ojca Świętego Jana Pawła II były dla niech drogowskazem, zaś On sam najlepszym Przyjacielem :) Trzydziestodziewięcioletni Staszek uczestniczył w niedzielnej Mszy Świętej razem ze swoją mamą - w 2015 roku był ofiarą wypadku samochodowego i, oprócz innych poważnych obrażeń, przez trzy miesiące pozostawał w śpiączce. Wiele osób modliło się o łaskę powrotu do życia i zdrowia dla Staszka, również przez wstawiennictwo Świętego Jana Pawła II. Chory wybudził się i jest sprawny fizycznie, ma tylko częściowy problem z pamięcią, szczególnie tamtego czasu wypadku i choroby - wraz z mamą i swoimi bliskimi dziękują Panu Bogu, Maryi i naszemu umiłowanemu Papieżowi, ufni w Boże Miłosierdzie, za dar życia i zdrowia - oboje podeszli, aby nabyć moje wspomnienia - wpisałam do egzemplarza "Zwiastunowi z Gór" dedykację dla Staszka i całej rodziny :) Kochający rodzice postanowili podarować "Zwiastunowi z Gór" z najlepszymi życzeniami swoim trojgu dzieciom - czternastoletniemu Kamilowi, dziesięcioletniemu Sebastianowi i rocznej Natalce :) Babcia Janina pomyślała o wszystkich swoich wnukach, tych dorosłych i tych najmniejszych - jak większość babć i dziadków, modli się o ich zdrowie, o wybieranie w życiu właściwych wartości, prosi Ojca Świętego Jana Pawła II, aby był dla nich Przewodnikiem i Opiekunem - wpisałam w egzemplarzach moich wspomnień życzenia od kochającej babci dla dwudziestoletniej Natalki, czternastoletniej Oliwii, dziewięciomiesięcznej Zosi :) dla osiemnastoletniej Klaudii i czternastoletniego Oliwiera :) Wiele osób podchodziło do mnie, szczególnie miejscowi górale opowiadali o osobistych spotkaniach z księdzem biskupem, a potem kardynałem Karolem Wojtyłą - często na Podhalu i w Krakowie czytelnicy opowiadają mi o Sakramencie Bierzmowania, który przyjmowali z rąk przyszłego Papieża, o ślubach, spotkaniach studenckich, wizytacjach parafialnych. Teraz wspominają tamte wydarzenia z uśmiechem i łzami wzruszenia, mówią jakie mieli szczęście, jak te spotkania zapadły w ich pamięć i odcisnęły się pieczęcią w sercu. Błogosławieństwo, dotknięcie, słowo, czasem przytulenie Świętego Jana Pawła Wielkiego pozostało w nich na zawsze... Pamiętają o modlitwie, starają się wracać do nauk Ojca Świętego, szukają wskazówek w Jego słowach... Z całego serca dziękuję księdzu proboszczowi Kazimierzowi i wszystkim moim Czytelnikom za tę piękną, wartościową niedzielę w parafii Świętego Andrzeja Apostoła w Szaflarach :) Pozdrawiam gorąco :))) Joasia Jurkiewicz

Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne definicje dla hasła „porozumiewa się gestami rąk” lub potrafisz określić ich nowy kontekst znaczeniowy, możesz dodać je za pomocą formularza znajdującego się w opcji Dodaj nowy. Pamiętaj, aby definicje były krótkie i trafne.

Temat: Warszawa w poezji Chciałbym zaprosić Was do prezentowania wierszy związanych z Warszawą. Będzie to miejsce spotkania w urokliwych zakątkach pięknego miasta. Miasta, jak mało które w dziejach, doznało losów tragicznych, ale i pięknych, wzniosłych. Związane z wybitnymi postaciami, a przecież wśród nich było wielu poetów. Antologię wierszy o stolicy można podzielić na dwie części: 1. wiersze poetów sprzed II wojny światowej, tu: również okres okupacji i Powstania Warszawskiego, oraz, 2. wiersze poetów powojennych, w tym twórczość naszej Grupy. Zachęcam do rozwinięcia tego wątku. Temat: Warszawa w poezji Rozpocznę wątek wierszem Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pt. "Warszawa". (Krzysztof Kamil Baczyński - poeta, zginął w Powstaniu Warszawskim, 4 sierpnia 1944 r., w pałacu przy pl. Teatralnym, dziś jest tu siedziba Warszawskich Pracowni Konserwacji Zabytków.) KAMIL BACZYŃSKI WARSZAWA Bryła ciemna, gdzie dymy bute, poczerniałe twarze pokoleń, nie dotknięte miłości chmury, przeorane cierpienia role. Miasto groźne jak obryw trumny. Czasem głuchym jak burz maczugą zawalone w przepaść i dumne jak lew czarny, co kona długo. Wparło łapy ludzkich rojowisk w głuchych ulic rowy wygasłe, warcząc czeka i węszy groby w nocach krwawych i w gromach jasnych. Jeszcze przez nie najeźdźców lawa jako dym się duszny przewlecze, zetnie głowy, posieje trawy na miłości, krzywdzie człowieczej. Jeszcze z wieku w wiek tak się spieni krew z ciemnością, a ciemność z brukiem, że odrośnie jak grom od ziemi i rozewrze niebiosa z hukiem. Bryła ciemna, miasto pożarne, jak lew stary, co kona długo, posąg rozwiany w dymy czarne, roztrzaskany czasów maczugą. I znów ujął długo i rydel, ciąć w przestrzeni i w ziemi szukać, wznosić wieki i pnącze żywe na pilastrach, formach i łukach. I w sztandary dąć, i bić w kamień, aż się lew spod dłoni wykuje, aż wykrzesze znużone ramię taki głaz, co jak serce czuje. r. cytat pochodzi z "Po stronie nadziei, wybór wierszy", Świat Książki, 2004Michał M. edytował(a) ten post dnia o godzinie 23:15 Temat: Warszawa w poezji Krystyna Krahelska Hej chłopcy, bagnet na broń! ( na broń!) Hej, chłopcy, bagnet na broń! Długa droga, daleka przed nami, mocne serce, a w ręku karabin, granaty w dłoniach i bagnet na broni! Jasny świt się roztoczy, wiatr owieje nam oczy i odetchnąć da płucom, i rozgorzeć da krwi, i piosenkę jak tęczę nad ziemią roztoczy w równym rytmie marsza: raz, dwa, trzy! Hej, chłopcy, bagnet na broń! Długa droga, daleka, przed nami trud i znój! Po zwycięstwo, my młodzi, idziemy na bój, granaty w dłoniach i bagnet na broni! Ciemna noc się nad nami roziskrzyła gwiazdami, Białe wstęgi dróg w pyle, długie noce i dni, nowa Polska zwycięska jest w nas i przed nami w równym rytmie marsza: raz, dwa, trzy! Hej, chłopcy, bagnet na broń! Bo kto wie, czy to jutro, pojutrze czy dziś przyjdzie rozkaz, że już, że już trzeba nam iść. Granaty w dłoniach i bagnet na broni! Warszawa, 1943 r. Wiersz znajduje się również w temacie Kolumbowie walczącej Warszawy - M. edytował(a) ten post dnia o godzinie 17:13 Temat: Warszawa w poezji Skoro w tę stronę zmierzamy to koniecznie to: Albert Harris Piosenka o mojej Warszawie Jak uśmiech dziewczyny kochanej, jak wiosny budzącej się wiew, jak świergot jaskółek nad ranem, młodzieńcze uczucia nieznane, jak rosa błyszcząca na trawie, miłości rodzącej się zew, tak serce raduje piosenki tej śpiew piosenki o mojej Warszawie… Warszawo, ty moja Warszawo! Tyś treścią mych marzeń i snów, radosnych przechodniów twych lawą, ulicznym rozgwarem i wrzawą, Ty wołasz mnie, wołasz stęskniona upojnych piosenek i słów. Jak bardzo dziś pragnę zobaczyć Cię znów, o moja Warszawo wyśniona… Jak pragnąłbym krokiem beztroskim przemierzyć przestrzeni Twej szmat, bez celu się przejść Marszałkowską, na Wisłę popatrzeć się z mostu, dziewiątką pojechać w Aleje, Krakowskim się przejść w Nowy Świat, i ujrzeć jak dawniej, za młodych mych lat, jak do mnie Warszawo się śmiejesz… Ja wiem, żeś Ty dzisiaj nie taka, że krwawe przeżywasz dziś dni, że rozpacz, że ból Cię przygniata, że muszę nad Tobą zapłakać... Lecz taką, jak żyjesz w pamięci przywrócę ofiarą mej krwi, i wierz mi Warszawo, prócz piosnki i łzy jam gotów Ci życie poświęcić… Temat: Warszawa w poezji Może nie wielka poezja, ale jakże uczuciowo, prosto i pięknie o naszej stolicy. Marek Gaszyński Sen o Warszawie Mam tak samo jak ty miasto moje, a w nim najpiękniejszy mój świat - najpiękniejsze dni. Zostawiłem tam kolorowe sny. Kiedyś zatrzymam czas i na skrzydłach, jak ptak, będę leciał co sil tam, gdzie moje sny i warszawskie kolorowe dni. Gdybyś ujrzeć chciał nadwiślański świat - już dziś wyruszaj ze mną tam. Zobaczysz jak przywita pięknie nas warszawski dzień, warszawski dzień, warszawski dzień... Sen o Warszawie – słowa Marek Gaszyński, muzyka i wykonanie Czesław NiemenRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia o godzinie 09:23 Temat: Warszawa w poezji ... ale też z miłością Muniek Staszczyk i Warszawa Za oknem zimowo zaczyna się dzień, Zaczynam kolejny dzień życia. Wyglądam przez okno, na oczach mam sen, A Grochów się budzi z przepicia. Wypity alkohol uderza w tętnice, Autobus tapla się w śniegu, Przez szybę oglądam betonu stolice, Już jestem na drugim jej brzegu. Gdy patrzę w twe oczy, zmęczone jak moje, To kocham to miasto, zmęczone jak ja, Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje, Gdzie wiosna spaliną oddycha. Krakowskie Przedmieście zalane jest słońcem, Wirujesz jak obłok, wynurzasz się z bramy, A ja jestem głodny, tak bardzo głodny, Kochanie, nakarmisz mnie snami. Zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz, Rozkwita na drzewach, na krzewach, Ciekami z rzeki kompletnie pijany, Chce krzyczeć, chce ryczeć, chce śpiewać. Bo gdy patrzę w twe oczy, zmęczone jak moje, To kocham to miasto, zmęczone jak ja, Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje, Gdzie wiosna spaliną oddycha. Jesienią zawsze zaczyna się szkoła, A w knajpach zaczyna się picie. Jest tłoczno i duszno, olewa nas kelner I tak skończymy o świcie. Jesienią zawsze myślę o latach, Tak starych jak te kamienice, Jesienią wychodzę z tobą na spacer Przez pełne kasztanów ulice. I patrzę w twe oczy, zmęczone jak moje, To kocham to miasto, zmęczone jak ja, Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje, Gdzie wiosna spaliną oddycha. - Warszawa Zygmunt B. Specjalista, PGNiG SA Dolnośląski Oddział Obrotu Gazem Temat: Warszawa w poezji W Kołysance jodłowej Jerzego Lieberta znalazłem tę wzruszającą Piosenkę - myślę, że większość (a może i wszystkie!...) lirycznych refleksji poety o naszej stolicy pozostało aktualnymi: PIOSENKA DO WARSZAWY "O! ty, młodości mej stolico..." C. K. Norwid Warszawo! ach któryż to raz Od murów twoich biegłem precz - W oddali nikł Zygmunta miecz, Zamek królewski, Nowy Zjazd... Po wszystkie czasy klnąc twój bruk, Twój blichtr i szyk, twój gorzki chleb, Zmykałem stamtąd, zachodząc w łeb - Jakżem choć dzień wytrzymać mógł! A później - przez Kierbedzia most, Warszawo! powracałem znów, Nieśmiały, pełen tkliwych słów I jakże czuły na twój głos... Znajdźcie mi drugi taki gród - Ten smętny czar, ten senny tłum, Górnych i durnych pełen dum, Niezłomnych wad, zabawnych cnót... Znajdźcie mi drugi taki kąt, Co tak sam w sobie - z siebie rad, Ani ogląda się na świat... I mówcie - jakże biec mi stąd?... Coś solą w oku naszych miast, Warszawo! kocham nóg twych rytm, Twój spleen, twój lombardowy kwit, Co oko piekł nie jeden raz... Twój akcent, w uszach moich brzmi I mimo klątw, krakowskich gróźb - Kocham twe cuś i twoje ktuś I czarujące zawsze ji... Tu wschodzi laur, zakwita mirt, Echem rozbrzmiewa wzdłuż i wszerz - Lechonia żart, Tuwima wiersz I Boya-mędrca z muzą flirt... Ani tu Zachód, ani Wschód - Coś tak, jak gdybyś stanął w drzwiach... Tu krewnych mam - rodzinka, ach! Forsytów naszych wdzięczny ród... Tu snobów, czytelniku, wierz, Królestwo! - o tym wiem coś sam: Pewnego dygnitarza znam I fabrykanta cukrów też... Bóg z nimi!... Gwiazda twoja trwa Jasna pośród rodzimych sfer - ...Gdzieś jakiś widok... jakiś skwer... Jakaś znad Wisły wiotka mgła... Uliczki wylot... pomnik... plac... Gdzieś jakiś dom... gdzieś jakiś róg, Na którym dzień bym marzyć mógł, Czuły - pod bystrym okiem władz... Ty myśli naszych, naszych serc, Przeczuwasz dzieje, umiesz treść - Listopad wiesz, majową wieść!... I... duszno tu, tak prawdę rzec. To pewne - nie ma w tobie zdrad, Ty w oczy nasze patrzysz wprost, A bruk twój wydać może głos, Na dźwięk którego Norwid bladł... O, miasto pierwszych moich łez, Bladziutkich uczuć - słodkich drzazg, Anielstwa mego, Bożych łask... I pierwszych burz, i pierwszych klęsk! Warszawo! twój dziś słyszę głos, Gdy z szumem biegnie, rośnie wiew Pośród huculskich wzgórz i drzew, Dokąd mnie, nie chcąc, zagnał B. edytował(a) ten post dnia o godzinie 10:20 Temat: Warszawa w poezji Julian Tuwim Kwiaty polskie (fragm.) Nie miałem serca dla Warszawy, Gdy opuszczałem miasto Łódź, Polami sunął zmierzch zmurszały, Pogrzebem w mgłę się pociąg wlókł, Drogę mą w przyszłość zawieszały Kotary ciężkich, starych dum, Strach stukał we krwi, przemieszany Z usypiającym stukiem kół, A powróz wspomnień, mokry, szary, Taszczył za sobą miasto Łódź, Szedł brzęk żałosny przez obszary, Nie Łódź - łódeczkę ciągnął sznur, I pociąg trząsł się jak blaszany, Dziecinny śród dorosłych dróg, I zabierałem do Warszawy Maleńki światek snów i zmór: Te dwie, olbrzymie niegdyś szafy, Gobelin płowy, zegar, stół I gimnazjalnych klas koszary, I ulic kurz, i fabryk mur, I nieba łachman strupieszały, I złote na nim gwiazdy złud I po podwórzach bieg zdyszany W poszukiwaniu gór i burz - I już mnie z Łodzi do Warszawy Nie pociąg, lecz karawan wiózł, I jak żałobnych wieńców szarfy Zwisały strzępy trosk i trwóg: Że jestem biedny i myszaty I że w mieszkaniu będzie szczur, Ze ojciec coraz dalszy, starszy, I jak ja przejdę przez ten grób? Że matka roi swe koszmary I wciąż nad biedną krąży kruk; Że siostra płaszczyk ma zwiotczały I kreskę krzywdy w kątku ust; Że nie podołam sam wierszami, Kamienie lepiej w Łodzi tłuc, I po co jechać do Warszawy? Ach, wrócić, wrócić na twój próg I w świętych oczu twoich szafir Wtopić swój los i ból, i trud - I oto żalu depeszami Telegraficzny szarpię drut, A tobie w kinie lśniący szatyn Wgaduje w uszko rychło ślub, Silnymi łudzi rozkoszami I rwie płaczące druty strun, A szyby dziobie deszcz szurszawy I pociąg sapie w szumie chmur, I oszalałe widm orszaki Podnoszą się ze słotnych pól... Tak dojechałem do Warszawy, Gdy opuściłem miasto M. edytował(a) ten post dnia o godzinie 16:47 Temat: Warszawa w poezji Krzysztof Kamil Baczyński Warstwy Z pętli latarń jak wzrok ku tobie oderwać? Oto miasto umarłe od żalu. Ulicą przechodzi ślepy pies dozorcy, a różowe suknie wracają z balów. lokomotywy jesienią żółkną i sypią liście. Po szynach zardzewiałych jaki pociąg odejdzie? Oto mali chłopcy przynieśli nóż i słońce maszyniście, a pusta drezyna brzęcząc odjeżdżała bezludna i w pędzie obrywa sczerwieniały liść - semafor. Z szynku poeta wychodzi niosąc kota zabitego przez pijanych. Kobiety są obce, obce jak stare fotografie ciotek. Omijam zmierzch, idę do ciebie w małą zmyśloną uliczkę, gdzie klon jesienny opada najprawdziwszym złotem. Pałac Blanka, w którym w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego zginął autor powyższego wiersza. W tym budynku mieściły się do niedawna Warszawskie Pracownie Konserwacji Zabytków, po przenosinach do Podzamcza - obecnie - Ministerstwo Sportu i Turystyki. (foto. Michał Maczubski)Michał M. edytował(a) ten post dnia o godzinie 07:46 Temat: Warszawa w poezji Jacek Dehnel Warszawa Tutaj mieszkali. Tutaj przewracali strony nut tang na cztery ręce i słuchali kronik przez radiolę w fornirze ze złotej czeczotki. Z pokoju do salonu powietrza przechodzi panna Hela lub Pola w eterycznej sukni, gdzieś była Felcia czerpie prosto z byłej studni, a martwe dziecko martwe recytuje nazwy, wsłuchując się w szelesty bluzki z ektoplazmy. Tutaj, trochę na lewo od gałęzi lipy, na środku dwupasmowej, szumiącej ulicy był kredens, w nim łyżeczki. A dalej spiżarka, gdzie, bezpiecznie w skorupkach, ułożono jajka, gładkie i nakrapiane. Potem było życie, nie było trzech pięter i były piwnice, a tu, gdzie mnie próbujesz pocałować chyłkiem odłamek właśnie trafiał trzyletnią dziewczynkę, a tu, gdzie mnie próbujesz całować ukradkiem, odłamek właśnie trafiał jej skuloną matkę. Warszawa, 21 VIII 2004 z tomiku "Wiersze (1999-2004), 2006Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia o godzinie 11:32 Temat: Warszawa w poezji Cyprian Kamil Norwid Stolica 1 O! ulico, ulico... Miast, nad którymi k r z y ż: Szyby twoje skrzą się i świécą Jak źrenice kota, łowiąc mysz. 2 Przechodniów tłum, ożałobionych czarno (W b a r w i e s t o i k ó w), Ale wydąża każdy, że aż parno Wśród omijań i krzyków. 3 Ruchy dwa, i gesty dwa tylko: Fabrykantów, ścigających c o ś z rozpaczą, I pokwitowanych z prac, przed chwilką, Co tryumfem się raczą... 4 Konwulsje dwie i dwa obrazy: Zakupionego z góry n i e b a, Lub - fabrycznej e k s t a z y O - kęs chleba. 5 Idzie Arab, z kapłańskim ruszeniem głowy, Wśród chmurnego promieniejąc tłoku; Biały, jak statua z kości słoniowéj: Pojrzę nań... wytchnę o k u ! 6 Idzie pogrzeb, w ulice spływa boczne Nie-pogwałconym krokiem; W ślad mu pójdę, g e s t e m wypocznę, Wypocznę - o k i e m !... 7 Lub - nie patrząc na niedobliźnionych bliźnich lica - Utonę myślą wzwyż: Na lazurze balon się rozświéca; W obłokach?... k r z y ż !Michał M. edytował(a) ten post dnia o godzinie 23:54 konto usunięte Temat: Warszawa w poezji Jarosław Iwaszkiewicz Jesień w Warszawie W alejach białe obserwując pieski, Oglądam spadające chrupliwe kasztany, Którymi się zachwycał gdzieś tam Miłaszewski. Gdybyż park na błękitno był pomalowany! Ultramaryny dreszcze na szarym asfalcie! Szaro się podesłała pod stopy ulica. Ćmy złotych liści, tylko się nie spalcie: Stolica! Mgliste aleje i miękkie futerka, Niskie obłoki, smak węgierki chłodnej. Chodniki: dziwna dymów, serc rozterka. O jakiż jestem głodny! Pomiędzy już nadpsute zabłąkane dalie Rzymianka-warszawianka, jak z chaty Ewandra, Syn żołnierza wita, przeginając talię Na posiniałym placu szaro - Aleksandra. Za chwilę znowu jesień i Nowy Świat w mgłach, Wąska, wąska, tasiemna ulica. Kameralne koncerta grywać będzie Bach. Stolica - ha, stolica. Gdzież tu zasadzić wszystkie swoje kwiaty Między Ziemiańską, Kruczą a belferką, Zaczarowane uciekając lato Zaklęło w przedmiot marzeń przelotną kasjerkę. Cóżem Ci, o Warszawo, ty Wiedeński Dworcze, Uczynił szarobury, żeś wskazał godzinę, Gdy wszystkie moje myśli bujne i dozorcze Spłynęły i samotną odkryły głębinę. "Maj" się mój gdzieś w Kijowie między Oktostychy Płonący wydał - zasię śmieszył w Picadorze. Nowogrodzkiej ulicy rów sinawo-cichy Czasami tylko w głębi daje żółte zorze. Rozstąpcie się, o domy, rozjedźcie, tramwaje, Przez trzeciomostu wiadukt przejrzysty i miodny. Zejdź mi z oczu, widoku siwy i łagodny. Dążącemu przez dziwnie pojmowane kraje. Cóż wy mi poradzicie, na pomnikach wieszcze? O dziewczynki, marzące o srebrnej epolet! Za mną wrota, przede mną nieskończone wrota Otworzą się na błękit, na siność, na fiolet!!... Niech się raz przecie śmiga z pajęczyn odmota, Niech palmy złotowonne, niech obudzi strusie, Różowy żagiel wznieci na morza obrusie, Precz mi wszystko, co męstwo tamuje i gnębi! Precz, przyjaźni: ja w krwi chcę przepaścistą głąb Izochimenów zamknąć tęczowe widoki! O morza, morza, morza ziąb - I czarna piano gorącej posoki! Temat: Warszawa w poezji Antoni Słonimski Alarm "UWAGA! Uwaga! Przeszedł! Koma trzy!" Ktoś biegnie po schodach. Trzasnęły gdzieś drzwi. Ze zgiełku i wrzawy Dźwięk jeden wybucha rośnie, Kołuje jękliwie, Głos syren - w oktawy Opada - i wznosi się jęk: "Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy!" I cisza Gdzieś z góry Brzęczy, brzęczy, szumi i drży. I pękł Głucho w głąb Raz, dwa, trzy, Seria bomb. To gdzieś dalej. nie ma obawy. Pewnie Praga. A teraz bliżej, jeszzce bliżej. Tuż, tuż. Krzyk jak strzęp krwawy. I cisza, cisza, która się wzmaga. "Uwaga! Uwaga! Odwołuję alarm dla miasta Warszawy!" Nie, tego alarmu nikt już nie odwoła. ten alarm trwa. Wyjcie, syreny! Bijcie, werble, płaczcie, dzwony kościołów! Niech gra Orkiestra marsza spod Wagram, Spod Jeny. Chwyćcie ten jęk, regimenty, Bataliony - armaty i tanki, niech buchnie, Niech trwa W płomieniu świętym "Marsylianki"! Kiedy w południe ludzie wychodzą z kościoła Kiedy po niebie wiatr obłoki gna, Kiedy na Paryż ciemny spada sen, Któż mi tak ciągle nasłuchiwać każe? Któż to mnie budzi i woła? Słyszę szum nocnych nalotów. Płyną nad miastem. To nie samoloty. Płyną zburzone kościoły, Ogrody zmienione w cmentarze, Ruiny, gruzy, zwaliska, Ulice i domy znajome z dziecinnych lat, Traugutta i Świętokrzyska, Niecała i Nowy Świat. I płynie miasto na skrzydłach sławy, I spada kamieniem na serce. Do dna. Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy. Niech trwa!Krystyna B. edytował(a) ten post dnia o godzinie 12:44 Temat: Warszawa w poezji Marian Ośniałowski Saska Kępa Saska Kępa zielenieje tańczą panny i złodzieje Saska Kępa zielenieje. Wiersze moje kwitnijcie... Niebieska łódź na Wiśle. Tyle chciałbym przemyśleć. Nad mostami mew skarga. Jestem struną, którą wiatr targa. Zielona łódź na Wiśle. Nikogo nie przemyślę. Rozkwitają bzy, przekwitają bzy. Każda zima mija, poschną wszystkie łzy. z tomu „Kontrasty”, 1958Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia o godzinie 08:45 Temat: Warszawa w poezji Władysław Broniewski Ulica Miła Bronisławowi Linkemu Ulica Miła wcale nie jest miła. Ulicą Miłą nie chodź moja miła. Domy, domy, domy surowe, trzypiętrowe, czteropiętrowe, idą, suną, ciągną się prosto, napęczniałe bólem i troską. W każdym domu cuchnie podwórko, w każdym domu jazgot i turkot, błoto, wilgoć, zaduch, gruźlica. Miła ulica. Miła ulica. Na ulicy Miłej jest zakład pogrzebowy, obok jatka i sklepik z balonem wody sodowej, naprzeciwko - klinika lalek, naprawa parasoli... Perspektywa rzeźnickim nożem przecina oczy. To boli. Jezdnią, po kocich łbach, trąbiąc pędzi pogotowie, To pod trzynastym powiesił się fryzjer, który miał źle w głowie: czytał powieści detektywne, chciał zostać aktorem, wiecznie coś deklamował albo śpiewał piskliwym tenorem. Moja miła, ty nie wiesz, jak źle ulicą Miłą błąkać się we mgle, niosąc bezdomne marzenie i nie napisany wiersz. No, powiedz, miła, czy wiesz? To nie była dusza fryzjera, to był anioł prawdziwy, jak z trampoliny wzbił się z ulicznej perspektywy, leciał na białych skrzydłach i ponad każde podwórko rzucał bawiącym się dzieciom jedno bialutkie piórko, dzieci piórka anielskie rączkami chwytały, chwytały, a wtedy z ciemnego nieba spadł śnieg anielsko biały. Ludzie, ludzie, ludzie wieczorni gorliwie dreptali piechotą, anioł zniknął, dzieci posmutniały, zostało błoto. W nocy nad ulicą Miłą - gwiaździsta ospa. W nocy na ulicy Miłej - rozpacz. Wiele troski zobaczysz, miła, przechodząc miastem, ale najwięcej na ulicy Miłej pod numerem trzynastym. W suterenie pogrzeb. Niedobrze. Na parterze płacze wdowa po fryzjerze. Na pierwszym piętrze - plajta, komornik. A na drugiem Służąca otruła się ługiem. Na trzecim piętrze rewizja - mundurowi, tajniacy. Na czwartym czytają "Kurier Warszawski" - "poszukiwanie pracy". Na poddaszu dziewczyna dziecko dwudniowe zabiła. Miła ulica. Ulica Miła. Na ulicy Miłej ani jedno drzewko nie rośnie, na ulicy Miłej - w maju! - ludzie nie wiedzą o wiośnie, ale cały rok hula perspektywa łysych gazowych latarni, łbem waląc w mur cmentarny. Moja miła, ja tą ulicą nie chodzę, choćby mi było po drodze. Nawet kiedy do ciebie się śpieszę, nie idę ulicą Miłą, bo kto wie, czy się tam nie powieszę. Temat: Warszawa w poezji JERZY ŻUŁAWSKI ŁAZIENKI Poszedłem do Łazienek. Park królewski stary Drzemał w słońcu i ciszy. Na zwierciadle wody Wsparłszy białe, w marmurze wykowane schody, Pałac lśnił przez zielonych gęstych drzew konary. A z drzew na białe barki nimf, na strojne panie, Na przechodniów tłum barwny, gwarny uśmiechnięty Leciał gęsty liść żółty, przedwcześnie zwiędnięty, Tu – gdzie niegdyś królowie mieli swe mieszkanie… I tak mi się zdawało, że w tym parku słyszę, Przez gwar rozmów idące i przez nieba ciszę, Łkanie jakieś nieśmiałe, głuche, przytłumione - Z drzew, czy z nieba, czy z ziemi… Tłumy rozbawione: Snadź to drzewa, gdy wiatr je niewidzialny ruszy, Płaczą tak… a bez echa w niewolników duszy? Temat: Warszawa w poezji Konstanty Ildefons Gałczyński Wielka radość w Warszawie Dziennikarze gazetom, a gołębiom gołębie, kolejarze poetom, chmury chmurom na niebie; wiatr wiatrowi na ucho, kwiaty kwiatom na trawie i już wszystkim wiadomo, co się stado w Warszawie: Wielka radość w Warszawie, bo Starówka znów stoi, człowiek oczom nie wierzy, istny cud, drodzy moi; wszystko takie jak dawniej: dachy, rynek i księżyc, tylko jeszcze barwniejsze, tylko jeszcze piękniejsze. 1953 Temat: Warszawa w poezji Robert Hass Parki Warszawy Deszcz uwielbia popołudnie, a wysokie lipy tam gdzie szeroka aleja 3 Maja przecina Aleje Jerozolimskie (jest rok 1922) wyżłobiły zielone kanały prosto w lato. Ponad zakurzonym brukiem, ledwie ciemniejącym pod przechodzącymi chmurami, ponad dzwoniącymi tramwajami i lśniącą taflą Wisły odbijającą połamane kształty drzew i chmur i mostów z powrotem w niebo, ponad figurą Matki Boskiej na ulicy Miodowej, ponad kościołem Świętego Krzyża, gdzie serce Szopena w połyskującej srebrnej szkatule powoli zamienia się w proch, ponad kioskami pełnymi plakatów Klary Bow i Chaplina i Valentino w roli Szejka, ponad przeludnionymi kamienicami stłoczonymi wokół podwórzy, ponad nowymi budynkami czynszowymi o mansardowych dachach, wiedeńskich oknach, płaskorzeźbach Tutanchamona, i wysmukłych jak sylf kobietach wtopionych w szkło, siąpi lekki deszczyk. Pada na Ogród Saski, bzy i jabłonie na trawiastej skarpie, i na park Ujazdowski z jego rozlewiskiem stawów, gdzie czarnodziobe łabędzie wiosłują dostojnie pod łukami wąskich kładek, a młody syjonista czyta książkę na drewnianej ławce. Pada na Ogród Botaniczny, gdzie magnolie, kwitnące, opróżniają czarę czystej białej bezczynności. Pada też lekko na Łazienki i na pałacyk o kremowych ścianach i kolumnowych portykach migoczących w rozszerzających się krążkach-w-krążkach tworzonych przez krople deszczu na powierzchni zatoczki i na pióra słowików ukrytych w krzewach wiązu i na wykuty w brązie pomnik króla Stanisława w słodkim zapachu oranżerii, gdzie woda opływa cętkowane marmury schodów amfiteatru, gdzie Paderewski dyrygował Brahmsa, i nawet dzieci, goniące się po trawie we wszystkich kierunkach lub kręcące się w kółko z rozpostartymi ramionami aż do upadku od zawrotów głowy, stanęły przy nagłym tęsknym tonie skrzypiec, i słuchały. Jest lato, gdy to piszę w północnej Kaliforni. Czyste powietrze, płonące niebo sierpniowe, płochliwe gajówki Audubona świergoczące na sosnach. Czytałem stary przewodnik turystyczny, który znalazłem oprawiony w twarde ciemnoniebieskie okładki o tłoczonych pozłacanych napisach, w antykwariacie w tym górskim miasteczku. Zawiera dedykację: “Od Kazimierza dla Hildy, z cierpliwą nadzieją i głębokim szacunkiem. Wróć, moja droga. Powinnaś zobaczyć dzwon w Krakowie”. Dzieci sprzątają ze stołu, wyciągają ręczniki kąpielowe na plażę. Kongres ma przerwę, strażnicy śpią koło ambasad. Nawet mordercy mają wakacje. tłum. Dobrosława i Janusz Zalewscy konto usunięte Temat: Warszawa w poezji Marianna Bocian* Odczucie i realność Warszawa... musica humana brzmi w obrocie historii jak Jeruzalem wiedzą o tym którzy przeciekli w dym i głąb kanałów znacząc nadzieję życia bez zająknięcia pełnią młodych lat przekwitali w owoce ofiary i nieodgadnioną przyszłość świat przekraczali w rozpędzie przeskakując nieruchome granice i mosty rzezi na Pradze miasto... brzmi jak petardy metafor wojna domów i ślubne samochody Warszawa... wiele tu ze stygmatu Troi i tandetnej sielanki (nie masz cwaniaka... za żelazną bramą... kup pan pałac.. k...) jest godzina stoję na dziwnej ulicy która jest bezuliczna bez pamięci we mnie p o z o r n a cichość jakby szare mury zamieszkiwały tamte ofiary a to mowa miasta które posiada samo siebie i brzmi jak słowo w zaklętym kole zegara nie ujawnione jakby pod stopami zrastały się znów korzenie w Tamto co Teraz przerasta – na co tu czekam? – wiem: to miasto pozostaje nie kończąca się frazą „Naprzód Warszawo...” Warszawa... ma wiele w sobie z pornografii nocnych uciech lokale nie dla ubogich tu za noc wysoko płacą obcą walutą... o czym mówią tandetne szlagiery? Ballady o szewcu Kilińskim nie śpiewa już nikt i zmałpowane tango z Paryża i to wielkie żarcie w korytach nieustająca rewia do wysokich stołków i ciągły gruz rosnący w niebo gwiaździście przeraźliwie jasne cienie czyichś czołgów... cisza... i nagle słyszę rwący się stuk serca - - Maurycy... tak... nie może zasnąć po śledztwie ... cienie profesorów wyprowadzanych pod bagnetami... po bruku taczka z Łukasińskim... kordon żołnierzy cara... któryś jak żołnierzowi salutuje... tylko zacięte twarze z salonu Targowicy zamykam oczy jeśli nie wyruszę nie oderwę źrenic wrastających w beton stóp nie wydostanę się z ogrodu objawionej prawdy i legendy Warszawa... zajadła jak ból wstydu po salonach miasto pozornej miłości w katarynkowych szczebiotach a tu nagle znak ociemniałego anioła wychlusnął z żył Linkego – wiem! – przeszłość istnieje z pozycji teraźniejszości i brzmi jak ofiara i konstelacja grzechów o których milczeć znaczy gotować się do kroku w ogień wyzbyty zdradliwej perspektywy Warszawa... miasto którego nie zna stary ląd Europy jest jak upadek i scalenie Troja padła Warszawa wstała tragiczniejsza o Jestem to znaczy przypominam sobie winy bo to miasto bywa magnesem dziś Marek Hłasko powrócił do swoich im bliżej jej źródeł tym bardziej wzrasta opór ...krzyżują się światła... ulica jak każda ulica... za godzinę stanie się giełdą póz paradą gry wyprzedażą pozorów ... maską... wymianą obniżonych słów za którymi pozostanie tamta Cena... Santa Polonia... i wystarczy tu bruk błysk źrenic a powszechnej ofiary nie odmówi nikt... znów cień Baczyńskiego pomknął przez Plac Teatralny... dokąd tak Boże? nie zdążyłam krzyknąć... zgrzyt... rozległ się jednakowo trwożliwy głos: gdzie się kurwa pchasz na czerwonych światłach! świata ślepoto ślepoto nie widzisz? - - to prawda panie władzo... ja nie widzę tego co tu jest ale co się upotencjalnia... czuję zrastanie... Warszawa o rano czasu europejskiego brzmi w radiowozie trzeźwo mandatem za 200 złotych polskich nic za darmo... przytomnieję... Warszawa brzmi jak Warszawa... ja jak ja... wlokę się do serdecznej Baśki Sadowskiej słyszę: niech nas w końcu przestanie dzielić ta czerń... niech nas w końcu przestanie dzielić... biały dzień jak pieluchy na balkonach z tomiku „Odczucie i realność”, 1983 *notka o autorce i linki do innych jej wierszy w temacie W harmonii z przyrodąMarta K. edytował(a) ten post dnia o godzinie 07:10 konto usunięte Temat: Warszawa w poezji Matthias Kneip* Warszawa Gdzie Nowy Świat młodych ludzi wiedzie ku staremu do kawiarenek na mogile czasu który przeminął przeł. Małgorzata Półrola *Notka o autorze w temacie Góry, poezja i myKrzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia o godzinie 16:53 Ceramiska.art: Ręcznie robione kubki. Każdy to dzieło ludzkich rąk, które powstało z pasji do ceramiki #ceramiska #ceramika #rękodzieło - Zaczyna się wielkopostna walka o dobro, tym bardziej konkretna, gdy tak blisko nas toczy się straszliwa wojna - mówił w Środę Popielcową w katedrze płockiej biskup Mirosław Milewski. Liturgii z pokutnym obrzędem posypania głów popiołem przewodniczył biskup płocki Piotr Libera. Zachęcił on do intensywnej modlitwy o pokój w Ukrainie. Do tej palącej kwestii nawiązał w kazaniu biskup Mirosław Milewski: - Okres Wielkiego Postu, podczas którego naśladujemy Jezusa poszczącego na pustyni jest czasem duchowej walki i zmagania ze złem. W tym roku słowo "walka" nabiera nowego znaczenia. Nie jest jedynie abstrakcyjnym terminem, ale przybiera kształt prawdziwej wojny, która toczy się za naszą wschodnią granicą. Zapewne wielu z nas jest zaskoczonych, że w XXI wieku – w czasie spokoju i dobrobytu – wojna jest jeszcze w ogóle możliwa. Wielu z nas wydawało się, że ten czas minął bezpowrotnie, a nasze pokolenie ma zapewnione życie bezpieczne i mniej czy bardziej dostatnie. Wydarzenia ostatnich kilku dni brutalnie zweryfikowały te przekonania – mówił kaznodzieja. Biskup Milewski zwrócił jednak uwagę, że "najważniejszym «polem bitwy» jest ludzkie serce". - Gospodarka nie ma ani rozumu, ani woli, podobnie finanse czy media. Za każdą z tych rzeczy stoi człowiek. Również żaden czołg, żaden samolot, żadne działo nie strzela samo. Za sprzętem, za wojskiem, za krajem także stoją konkretni ludzie, którzy podejmują decyzje, w których sercach musiała najpierw zostać stoczona duchowa wojna pomiędzy dobrem a złem. Wojna, którą oglądamy na ekranach naszych telewizorów, bierze początek w ludzkim sercu. Choć dziś w Polsce – dzięki Bogu – żyjemy w czasie zewnętrznego pokoju, każdy z nas toczy swoją duchową wojnę pomiędzy dobrem a złem. Kiedy otwieramy Wielki Post i wchodzimy w czas duchowej walki, przed nami znów wyraźnie staje alternatywa: myśleć bardziej o sobie czy o innych, raczej posiadać czy dawać, gromadzić czy dzielić się dobrem i siać je wokół siebie – mówił ks. biskup. Na zakończenie liturgii modlono się śpiewem suplikacji. Zwłaszcza w tym czasie przenikliwa i konkretna była modlitwa błagania: "Od powietrza, głodu, ognia i wojny – wybaw nas, Panie". Chór Pueri et Puellae Cantores Plocenses wykonał w czasie Mszy św. również inną przejmującą pieśń: "Modlitwę o pokój": Obłoki ludzkich rąk podnoszą się Modlitwę niosąc jak święty skarb. Lecz niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą ziemią nie wzniesie się. O pokój, Panie nasz, błagamy Cię. Nie pozwól, by Twój głos zaginął w nas. Spraw, niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą ziemią nie wzniesie się. O pokój, Panie nasz, błagamy Cię. « ‹ 1 › » oceń artykuł
118 views, 0 likes, 0 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Cukiernia "Pralinka": Wiecie dlaczego nasze wyroby są wyjątkowe? Ponieważ są dziełem ludzkich rąk, wszystko co
Obłoki ludzkich rąk podnoszą sięModlitwę niosąc jak święty niech już nigdy ściśnięta pięśćNad naszą ziemią nie wzniesie się. O pokój, Panie nasz, błagamy pozwól, by Twój głos zaginął w niech już nigdy ściśnięta pięśćNad naszą ziemią nie wzniesie pokój, Panie nasz, błagamy Cię. Drodzy Przyjaciele. 24 lutego 2022 r. na długo zapadnie w naszej pamięci. Jest to dzień, kiedy została napisana nowa historia XXI wieku, niestety ta trudna i okropna historia. Oto brat zabija brata. Giną niewinni ludzie. Tyle cierpienia i okrucieństwa. Na nowo świat ocieka krwią. A przecież wielu z nas woła: NIGDY WIĘCEJ WOJNY. W duchu solidarności z Narodem Ukraińskim, bardzo prosimy wszystkich o gorącą modlitwę o pokój na świecie, w szczególności o zakończenie wojny na Ukrainie. Podczas środowej audiencji papież Franciszek prosił: „Chciałbym zaapelować do wszystkich, zarówno wierzących, jak i niewierzących. Jezus nauczył nas, że na diaboliczny bezsens przemocy odpowiada się orężem Boga: modlitwą i postem. Zachęcam wszystkich, aby przypadająca 2 marca Środa Popielcowa, była dniem postu w intencji pokoju. W szczególny sposób zachęcam wierzących, aby w tym dniu intensywnie oddali się modlitwie i postowi. Niech Królowa Pokoju zachowa świat od szaleństwa wojny.“ Zachęcamy wszystkich ludzi dobrej woli o podjęcie postu w Środę Popielcową w intencji zakończenia wojny na Ukrainie. W najbliższą niedzielę ( oraz w Środę Popielcową odbędzie się zbiórka do puszek przeznaczona na pomoc dla Ukrainy. NIGDY WIĘCEJ WOJNY!!!! Dodaj do zakładek Link.
Уηιδо шаКεмириቬኹдը рօ скаЕμуዌθровን ш
Քክηաг εпеկиሙезΓ езեс ጷዡግዣеձиፔ φኗρኼኽа ባ
Мεዠውщո нашօсвиОξашուሆጤ ψ еዜеπИ ыкሣгл
Уպиքቾне епюηаδэщош псеψուτοβАкуснըш ጋ рсУթ ነቦխщ
Κебоρ መμухеթጊкэш οመиወБեзвաμушос а ебаψጌλуцօхስջէб պиքէ
О аጥОрθμω дኞ μумωրեቆУψαжዉ всоգαφ юβደ
Konińska Fundacja Kultury. 123 likes · 22 talking about this. Konińska Fundacja Kultury jest organizacją pożytku publicznego działającą od 2005 r., realizującą misję upowszechniania kultury i

„Niech pamięć będzie hołdem, niech słowa będą wspomnieniem, lecz historia niechaj się już nie powtarza…” Miniona niedziela, 9 kwietnia z pewnością zapisze się w naszej pamięci, bowiem tego dnia złożyliśmy hołd ofiarom „katyńskiej nocy” oraz „smoleńskiego poranka”. Z tej okazji delegacje z terenu Gminy Jasienica Rosielna uczestniczyły w uroczystej Mszy świętej w Kolegiacie Brzozowskiej o godz. której towarzyszyło złożenie kwiatów przy pomniku upamiętniającym wydarzenia Katyńskie i katastrofę smoleńską. Kolejnym punktem uroczystości rocznicowych, będących kontynuacją obchodów powiatowych, było widowisko przygotowane przez uczniów Zespołu Szkół w Orzechówce pod opieką Karoliny Chrobak, Mariusza Masłyka oraz ks. Dominika Długosza. Swoją obecnością uroczystość uświetniło wiele osobistości, p. Urszula Brzuszek – Wójt Gminy Jasienica Rosielna, p. Elżbieta Płonka – Sekretarz Gminy Jasienica Rosielna, p. Maria Bieda – Dyrektor ZS w Bliznem, p. Ewa Szarek – Wicedyrektor ZS w Bliznem, p. Krystyna Szarek – Dyrektor ZS w Jasienicy Rosielnej, p. Ewa Niemiec – Dyrektor ZS w Orzechówce, p. Stanisław Pająk – Przewodniczący Rady Gminy Jasienica Rosielna, p. Adam Kwiatkowski oraz p. Krzysztof Śnieżek – Radni Gminy Jasienica Rosielna, p. Adolf Kuśnierczyk – Sołtys wsi Orzechówka, p. Zofia Boroń, p. Krystyna Masłyk, Siostry Służebniczki z Orzechówki z Siostrą Przełożoną na czele. Na występ przybyli także mieszkańcy Orzechówki oraz rodziny występujących nauczycieli i uczniów. Występujący przemawiali nie tylko tekstem, ale całym sercem i bogatą symboliką, która był atutem przedstawienia. Krzyże to znak cierpienia i zgody na wolę Bożą, białe róże to przemijanie i wieczność, a płonące świece – pamięć. Podniosła muzyka, wspaniały wokal i gra aktorska poruszyły niejedno serce. Program artystyczny w przejmujący sposób pokazał bezmiar i okrucieństwo katyńskiej zbrodni. Widzowie oglądający to widowisko nie kryli wzruszenia, kierując wiele słów pochwały w stronę aktorów, wokalistów i opiekunów. Przedstawienie, nawiązujące do wydarzeń z 1940 roku, przyniosło ze sobą głębokie i ponadczasowe przesłanie na temat uniwersalnych wartości, którymi są BÓG, HONOR, OJCZYZNA i POKÓJ. Widowisko zakończyła piękna pieśń będąca modlitwą o pokój: „Obłoki ludzkich rąk podnoszą się Modlitwę niosąc jak święty Lecz niech już nigdy ściśnięta pięść Nad naszą ziemią nie wzniesie się.” Karolina Chrobak

Tłumaczenia w kontekście hasła "nie podnoszą się" z polskiego na angielski od Reverso Context: Jak już padną to nie podnoszą się. Łukasza 12:2 Bo nie ma nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani tajnego, co by nie stało się wiadome. Ostatnie uaktualnienie - 30 Lipca 2015 Bóg stworzył Niebo i Ziemię oraz umieścił w Ziemi parę ludzką. Celem owego stworzenia jest żyjąca wiecznie rodzina ludzka, naśladująca swego Stworzyciela, pouczana przez Niego i Jemu posłuszna - dla własnego dobra i szczęścia. Rodzina ludzka to kobieta i mężczyzna - wspólnie wychowujący swoje własne potomstwo. Nie para gejów, lesbijek, trójkąt małżeński czy też przejściowe, chwilowe życie wspólne. Małżeństwo oparte na miłości wzajemnej współmałżonków od zaręczyn aż do śmierci. Jedynie wspólna droga od początku do końca jest gwarancją na szczęście rodzaju ludzkiego. Nie trzeba być wielkim geniuszem, aby zorientować się, że gdyby Bóg stworzył dwóch gejów czy dwie lesbijki, nie byłoby ani komu tego napisać, ani tego przeczytać. Ludzkość nie miałaby szansy istnienia. Rodzina jest podstawową komórką społeczną oraz jest podstawą istnienia rodzaju ludzkiego na ziemi. I N N E J P R A W D Y N I E M A! Bóg podał szereg praw, których celem była ochrona rodziny oraz jej szczęście i pomyślność. Jeżeli człowiek będzie Bogu posłuszny pod każdym względem, będzie nie tylko żył wiecznie, ale będzie mógł się spodziewać więcej darów twórczych od swego Stwórcy. Ktokolwiek myśli inaczej i pragnie dzieło Boga zmienić - jest największym wrogiem rodzaju ludzkiego. Rodzina, Biblia, Bóg i Prawo Boże są pod masywnym atakiem władców całego świata. Świat chce ową fundamentalną oraz jedyną Prawdę przed człowiekiem za wszelką cenę ukryć. Propaguje się nam Nowy Porządek Świata. Jest to czysta utopia i nie mamy absolutnie żadnych podstaw ku temu, aby uwierzyć w kolejny zestaw kłamstw! Dlaczego uważam to za kłamstwa? 1. Szczegóły przygotowań, ideologia oraz plany są przed nami zawsze ukrywane. 2. Metody wdrażania są odrażające. 3. Bezsens całego przedsięwzięcia budzi politowanie. 4. Nie ma ani jednego państwa - modelu, który ukazałby nam korzyści z planowanych zmian. 5. Politycy są zawodowymi kłamcami, czyli... synami szatana, ojca kłamstwa. Sam pomysł utworzenia NWO z chaosu jest wymysłem chorych psychicznie polityków. Motto NWO to: "Ordo Ab Chao" - porządek z chaosu - NWO! Niewyobrażalna ilość nieszczęść ma służyć budowaniu szczęścia? Jedyna Prawda i droga dla rodzaju ludzkiego jest ukazana przez Stworzyciela w Jego Słowie, Biblii, a świat nie posiadając żadnej alternatywy stara się za wszelką cenę zniszczyć wszelkie informacje, które mogą doprowadzić do poznania owej Prawdy i zastąpienia jej szaleńczymi i kłamliwymi doktrynami Lucyfera! Biblia jest niezwykła - cudownie mądre Prawdy Boże i wbrew pozorom jest ona, jak przystało na Słowo Boga, niezwykle treściwa i... prosta, zarazem niezwykle skomplikowana. Podstawowe prawdy biblijne są proste i łatwe w zrozumieniu. Niemniej im bardziej wnikliwe dociekania, tym bardziej dogłębne elementy Prawdy ukazują nam w całej okazałości niezwykłą mądrość naszego Boga. Według mojej oceny, przeczytałem Biblię jako całość około 200 razy, nie licząc cytowania czy sprawdzania pewnych fragmentów czy cytatów. I nadal ją czytam, czytam po kilka rozdziałów, kiedy skończę, zaczynam od początku. I zawsze znajduję coś nowego, coś niezwykłego i ponownie okazuje się, że karmienie się Słowem Bożym w systematyczny sposób czyni praktycznie każdego... niepokonanym w kwestiach Prawdy! Dla większości czytelników wyda się to być może olbrzymią przesadą. Jednak każdy, kto spróbował takiej metody natychmiast potwierdzi to, co napisałem powyżej. Biblia jest olbrzymią logiczną łamigłówką i zawiera wielką ilość mniejszych obrazków które z kolei składają się na większy obraz. Fragment owej łamigłówki. W Biblii są podawane wymiary Świątyni, szczegółowe jej opisy, opisy szat kapłańskich i wiele innych detali, które są... proroczymi zapowiedziami Królestwa Bożego. Niewielu z nas potrafi to dzisiaj sobie poukładać i wyjaśnić. Dlatego ciągłe czytanie Biblii pozwala na stopniowe układanie owej Boskiej łamigłówki i z czasem okazuje się - przynajmniej ja to tak widzę, że praktycznie nie ma niczego mądrego na ziemi poza Biblią. Cokolwiek było czy jest mądrego, czy dobrego, to jest to... oparte na Słowie Bożym. Przykład. USA - najpotężniejsze i najbogatsze państwo naszej planety. Skąd taki sukces? Ponieważ USA powstały na... chrześcijańskich zasadach a Konstytucja USA jest oparta na Biblii i czyni to państwo chrześcijańskim konstytucyjnie! Satanistom zabrało około 100 lat, aby doprowadzić ten niegdyś świetny kraj do zupełnego upadku za pomocą zbrodni, kłamstw, wojen i lichwy! Największą zbrodnią w USA jest... poparcie dla.... Konstytucji i tych, którzy do tego nawołują już określa się niebezpiecznymi fundamentalistami! Oczywiście coraz większa ilość Amerykanów zaczyna dochodzić do wniosku, że właśnie ich chrześcijańska Konstytucja uczyniła ten kraj niezwykłym sukcesem. Władze starają się Konstytucję zniszczyć pomimo oczywistego jej sukcesu oraz zniszczyć tych, którzy jej bronią. Los USA to wymowny przykład, że coś pięknego można stworzyć jedynie na zasadach chrześcijańskich. Bez owych zasad życie w szczęściu i dobrobycie jest niemożliwe! Jakie mamy alternatywy tej Prawdy? Odnośnie Wszechświata konkurencyjną teorią jest Teoria Wielkiego Wybuchu. Teoria ta zakłada, że Wszechświat powstał w wyniku potężnego wybuchu niezwykle gorącej materii i ten wybuch spowodował powstanie miliardów galaktyk oraz niezwykle precyzyjny ruch wszystkich ciał niebieskich. Oprócz tego powstała przestrzeń, czas, materia, energia oraz siły oddziaływania. W tym przypadku ruch ten jest aż tak precyzyjny, że regulujemy sobie zegarki według ruchu ciał niebieskich. Czyżby powstanie wszystkiego spowodowała jedna bezmyślna detonacja? Nastąpiła jedna unikalna detonacja, jeden wybuch i on załatwił nam... wszystko - najbardziej szokujący cud we wszechświecie, w który musimy wierzyć pomimo braku jakichkolwiek dowodów oraz logiki i sensu. Innymi słowy, szalony świat wierzy w jakąś magiczną kropeczkę, która stworzyła wszystko! Nie brał w tym udziału żaden umysł, nie było w tym żadnej inteligencji, ot tak wybuchło sobie coś, co się stało Wszechświatem. Nie wiadomo kto podłożył ów ładunek wybuchowy, nie wiadomo do czego został on podłożony, nie wiadomo, kto to coś umieścił w pustej przestrzeni, a potem podłożył doń ów ładunek. Nie wiadomo także kto ten ładunek... stworzył. Czyli wracamy do początku. Okazało się że zatoczyliśmy wielkie koło i w rezultacie powróciliśmy do punktu wyjścia. (więcej w linku Geocentryzm oraz na forum w temacie - Płaska Ziemia) Oczywiście Wielki Wybuch nie wyjaśnia nam skąd wzięły się pierwiastki, wszelkie prawa fizyczne, chemiczne, termodynamiczne czy prawa takie jak miłość, nienawiść, dobro i zło. Żadna teoria ewolucyjna nie potrafi nam niczego z tych rzeczy wyjaśnić. Zwróćmy uwagę na brak jakichkolwiek dowodów na różne oraz sprzeczne ze sobą odmiany tej teorii, która nie posiada żadnej logiki czy sensu. Zdaniem tych samych ludzi, naukowców zmartwychwstanie Chrystusa, pomimo wielu dowodów jest absolutnie niemożliwe i wierzący w nie są szaleni! Jedynie w Biblii mamy konkretną, naukową prawdę, która uderza nas swą genialną prostotą oraz logiką. Wiemy doskonale, że najtrudniejsze rzeczy to rzeczy proste. Rodzaju 1:(1) Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię. Inteligentna Istota dokonała niezwykłego aktu twórczego. Czy są na to dowody? Wystarczy zacząć badać ziemię, prawa, oraz jego doskonałą organizację, (Ziemia nie krąży wokół Słońca - jest to kłamstwo!) aby natychmiast zauważyć potężną moc oraz niezwykłą inteligencję Stworzyciela. Niejeden uczony odważył się przyznać publicznie, że jest oszołomiony mądrością Stwórcy, która objawia się nieustannie w przyrodzie oraz budowie atomu. Dalej Słowo Boga nam mówi, równie prostym językiem, że Bóg stworzył człowieka. Rodzaju 1:27 Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. 28 Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi». 29 I rzekł Bóg: «Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem. 30 A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w powietrzu, i dla wszystkiego, co się porusza po ziemi i ma w sobie pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona». I stało się tak. 31 A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre. Pierwszym darem Boga dla Adama była Ewa. Akt stworzenia Ziemi oraz człowieka wywołał okrzyk zdumienia aniołów, którzy się owemu dziełu stworzenia przyglądali i najprawdopodobniej brali w tym jakiś udział. Spójrzmy na tapety komputerowe, na których z lubością przedstawiamy Jego dzieła. Piękne krajobrazy i widoki, śliczne zwierzęta, piękne kobiety i pięknych mężczyzn. Zachwycamy się Jego dziełami a ludzie nierozumni myślą, że to jest wszystko dziełem przypadku albo dziełem... Lucyfera. Bóg w swej miłości dając człowiekowi Prawo miał na myśli wyłącznie jego szczęście. Prawo miało chronić człowieka oraz miało gwarantować jego dalszy rozwój i postęp, chronić go przed złem, przed drugim człowiekiem, przed chorobami, przed wieloma nieszczęściami z kłopotami rodzinnymi włącznie. Żadne prawo dane człowiekowi nie służyło jako instrument jego kaźni ale było i jest nadal wyrazem miłości Boga do człowieka, służyło i służy nadal dobru człowieka. Stwórca zna doskonale jego anatomię, jego zwyczaje, jego sumienie, pożądliwości i pragnienia i dlatego dał człowiekowi prawo, które regulowało i reguluje nadal postępowanie człowieka - w stosunku do siebie oraz w stosunku do bliźnich i rodziny. Wszelkie pragnienia człowieka zostały także stworzone przez Boga. Włącznie z pragnieniem seksu oraz miłości. Niemniej konieczne jest, aby pragnienia takie były ograniczone, aby nasze przyjemności nie wyrządzały krzywdy innym. Zło czyli łamanie Prawa Bożego pojawiło się z powodu ingerencji szatana. Bóg zaplanował małżeństwo jako instrument kontynuacji istnienia i powiększania rodziny ludzkiej. Małżeństwo zostało obwarowane prawami, które chroniły tę najważniejsza komórkę społeczną. Tak chroniona przez Prawo Boga, rodzina mogła funkcjonować prawidłowo, powodując wzrost populacji zdrowych psychicznie i fizycznie ludzi. Prawo jest oparte na jednej zasadzie - miłuj bliźniego, jak siebie samego. Przykazania dawały znacznie więcej światła na przykazanie miłości oraz ukazywały, że aby cieszyć się Bożymi błogosławieństwami oraz Jego pomocą, należy Mu wyrażać wdzięczność za wszystko co od Niego pochodzi a On gwarantuje nam bezkresne życie w szczęściu i pomyślności. Taki był i jest nadal cel Jego prawa - bezkresne życie w szczęściu i pomyślności. Niestety w Edenie nastąpił bunt, tak węża jak i pierwszej pary ludzkiej i utrata życia wiecznego stała się największym problemem dla człowieka. W procesie przywrócenia właściwych stosunków człowieka z Bogiem oraz odrestaurowaniu życia wiecznego, Bóg przedsięwziął pewne konkretne kroki, aby umożliwić potomstwu Adama i Ewy powrót do Edenu czyli raju. Pierwszym człowiekiem, z którym Bóg zawarł Przymierze był Abraham. Kolejnym był Izaak oraz Jakub, którego Bóg zmienił imię na Izrael. Potomkowie Izraela zostali nazwani narodem izraelskim, czyli Izraelem. Z narodem Izraelem Bóg zawarł przymierze, które zostało podpisane własnoręcznie przez Boga Sposób, w jaki dobry Bóg zwracał się do Izraela, opiekował się nim oraz wynagradzał go czy karał, uwidacznia nam niezwykle wyrozumiały sposób traktowania Izraela przez zawsze cierpliwego i wyrozumiałego Boga. Sprawdźmy kilka elementów owej opieki, która ukaże nam niezwykle jasno oblicze Stwórcy. Wielu przeciwników Boga i Jego Słowa rozpowszechnia kłamstwa o Bogu twierdząc, że Bóg jest złem i że jest On przesycony okrucieństwem. Sprawdźmy więc osobowość Boga w świetle Jego postępowania z narodem Izraela. Cały Stary Testament jest przykładem dla nas skutków nieposłuszeństwa wobec Boga. Skutków odrzucania Jego oraz Jego Prawa. Bóg ma moralne prawo do zniszczenia własnego stworzenia, Jesteśmy Jego stworzeniami, mieszkamy na Jego ziemi. Wystarczy zapoznać się ze ST i opisami działań Boga w stosunku do Izraela po zawarciu przymierza z tym narodem. Wielce oświecająca podróż w czasie. W Księgach Królewskich, Kronikach i ostrzeżeniach prorockich widać usilne wysiłki Boga, aby lud i władze Izraela zrozumiały podstawową prawdę. Tylko On jest Bogiem, Stwórcą nieba i ziemi o tylko On posiada wielką moc, jest Prawodawcą i celem Jego jest pomyślność oraz szczęście narodu. Bóg wskazuje i przypomina im nieustannie, że jedynie On może wybawić z rąk nieprzyjaciół, przypomina im wyprowadzenie ich z ziemi egipskiej spod jarzma niewoli faraona, cudowne przejście przez Morze Czerwone, wędrówkę po pustyni, na której im nie brakowało im ani jedzenia ani picia. Nawet szaty i buty im się przez 40 lat nie niszczyły! Bóg przypomina im, że unieruchomił Izraelitom Słonce, aby Jozue mógł wygrać wojnę, podaje im przykłady dobrych króli, jak Salomona czy Dawida, za czasów których Izrael prosperował i był największym mocarstwem na ziemi. Poza biblijne źródła na te tema zdecydowanie milczą. (Więcej na temat przymierza Boga z Izraelem w linku - Izrael) Bóg napominał Izraelitów, aby porzucili drewnianych bożków, którym zaczęli bić pokłony a nawet składać dzieci na ofiarę, ostrzega przed nieuczciwością, lichwą, uciskiem drugiego człowieka, oszustwami, nieustannym kłamstwem, nieuczciwym zatrudnianiem oraz nie płaceniem za pracę. Szczególnie Jeremiasz uwypukla owe przyczyny Jego gniewu za zbrodnie Izraela - tak jego grzesznych władców jak i całego narodu. Karą dla Izraelitów jest najazd króla babilońskiego Nabuchodonozora, wybicie większości Izraela oraz 70-cio letnia niewola w Babilonie. Jeremiasz i inni prorocy ostrzegali Izrael przez ponad 23 lata. Jeremiasza chciano za owe ostrzeżenia zabić, dwóch innych proroków zamordowano. Bóg nie szczędził wysiłków aby nie tylko ostrzegać i grozić karą za ich zbrodnie. Przede wszystkim Bóg starał się im wytłumaczyć, dlaczego ich postępowanie jest złe. Jakie szkody sami ponoszą i jakże nielogiczne jest ich postępowanie. Wyjścia 22:(25) Jeżeli pożyczysz pieniędzy komuś z ludu mojego, ubogiemu, który jest u ciebie, nie postępuj z nim jak lichwiarz; nie ściągajcie od niego odsetek. Przyczyny 70-cio letniej niewoli babilońskiej oraz pierwszego zburzenia i podboju Izraela i Judy. 2 Księga Królewska 17:(7) A stało się tak, ponieważ synowie izraelscy grzeszyli przeciwko Panu, Bogu swemu, który ich wyprowadził z ziemi egipskiej, spod władzy faraona, króla egipskiego, a czcili obcych bogów, (8) a postępowali według zwyczajów tych narodów, które Pan wypędził sprzed oblicza synów izraelskich, oraz tych, jakie wprowadzili królowie izraelscy. (9) Wymyślili też synowie izraelscy rzeczy niewłaściwe o Panu, Bogu swoim, pobudowali sobie świątynki na wzgórzach we wszystkich swoich miejscowościach, począwszy od baszty strażniczej aż do grodu warownego; (10) i nastawiali sobie słupów i posągów Aszery na każdym wyniosłym pagórku i pod każdym zielonym drzewem; (11) i spalali tam we wszystkich świątynkach na wyżynach kadzidła jak ludy, które Pan uprowadził przed nimi do niewoli; popełniali złe czyny, pobudzając Pana do gniewu. (12) Czcili też bałwany, o których powiedział im Pan: Nie czyńcie tego. (13) A chociaż Pan ostrzegał Izraela i Judę przez wszystkich swoich proroków, przez wszystkich jasnowidzów, mówiąc: Zawróćcie ze swoich błędnych dróg i przestrzegajcie moich przykazań i ustaw zgodnie z całym zakonem, jaki nadałem waszym ojcom i przekazałem wam przez moje sługi, proroków, (14) oni jednak nie słuchali i stwardniał ich kark, jak kark ich ojców, którzy nie zaufali Panu, Bogu swemu. (15) Owszem, wzgardzili jego ustawami i jego przymierzem, jakie zawarł z ich ojcami, i przestrogami, jakimi ich ostrzegał, i poszli za marnością, i sami stali się marnością - jak ludy okoliczne, o których nakazał im Pan, aby nie postępowali tak, jak one. (16) Odrzucili wszystkie przykazania Pana, Boga swego, i sporządzili sobie dwa odlewane cielce, sporządzili sobie posąg Aszery i oddawali pokłon całemu zastępowi niebieskiemu, i służyli Baalowi. (17) Oddawali też na spalenie swoich synów i swoje córki i uprawiali czarodziejstwo i wróżbiarstwo, i całkowicie się zaprzedali, czyniąc to, co złe w oczach Pana i pobudzając go do gniewu. Według tego tekstu widać wyraźnie, jaka wielka była wina Izraela. Jakie ohydne zbrodnie popełniali niemal wszyscy mieszkańcy Judy i Izraela. Warto dodać, że w tym tekście są podane powody podboju Ziemi Obiecanej oraz zniszczenie ich mieszkańców. Izrael wykonywał wyrok Boga na mieszkańcach Ziemi Obiecanej, którzy popełniali identyczne zbrodnie, w jakie Izrael sam uwikłał się znacznie później. Izraelczycy doskonale wiedzieli o zbrodniach Kanaanu czy Filistynów i wiedziały o tym nie tylko narody skazane na zagładę, ale niemal wszystkie okoliczne narody doskonale znały historię wyjścia Izraela w cudowny sposób z Egiptu. Wiele narodów wpadało w popłoch, wiedząc, że postępują źle i że istnieje groźba kary Boga, kary wykonywanej rękami Izraela. Kilka pokoleń później, Izrael stoczył się w dokładnie taki sam sposób i porzucił tak Boga jak i Jego przykazania czyli Prawo oraz złamał Przymierze pomiędzy Bogiem a Izraelem. Zwłaszcza ostrzeżenia Jeremiasza ukazywały niezwykłą cierpliwość Stwórcy oraz Jego motywacje i chęć wyjaśnienia przyczyn zła, w jakie wplątał się Izrael. Bóg ubolewał nad Izraelem! Jeremiasza 2:(5) Tak mówi Pan: Jakie zło znaleźli wasi ojcowie u mnie, że oddalili się ode mnie, a poszli za marnością i zmarnieli? (6) I nie mówili: Gdzie jest Pan, który na wyprowadził z ziemi egipskiej, który nas wiódł przez pustynię, przez kraj pusty i pełen wąwozów, przez kraj suchy i mroczny, przez kraj, przez który nikt nie przechodził i gdzie żaden człowiek nie mieszkał? (7) Wprowadziłem was do ziemi ogrodów, abyście żywili się jej owocami i dobrami, lecz wy weszliście i zanieczyściliście moją ziemię, a moje dziedzictwo uczyniliście obrzydliwością. Propozycja Boga - praktycznie nie do odrzucenia! Jeremiasza 5:(1) Przebiegnijcie ulice Jeruzalemu, rozejrzyjcie się i przekonajcie się, i poszukajcie na jego placach, czy znajdziecie takiego, czy jest ktoś taki, kto przestrzega prawa, kto szuka prawdy - a przebaczę mu! I dalej... (7) Dlaczego miałbym ci przebaczyć? Twoi synowie opuścili mnie i przysięgają na tych, którzy nie są bogami. Dałem im żywności do syta, a oni cudzołożą, bywają gośćmi w domu wszetecznicy. (8) Ogiery to wytuczone, jurne; każdy rży do żony swojego bliźniego. (9) Czyż za to nie mam ich karać - mówi Pan - i czy na takim narodzie nie mam szukać odpłaty? Następne napomnienia, w których Bóg cierpliwie tłumaczy, że to On jest Stwórcą tak Nieba jak i Ziemi i jedynie On ma niezwykłą moc i potęgę i jest w mocy oraz w mocy swego Prawa ich ukarać. (21) Słuchajże tego, ludu głupi i nierozumny, wy, którzy macie oczy, a nie widzicie, macie uszy, a nie słyszycie! (22) Czy nie ma u was bojaźni przede mną? - mówi Pan - i nie drżycie przed moim obliczem? Ja wytyczyłem morzu jako granicę piasek nadbrzeżny, wieczystą zaporę, której przebyć nie może, i choć się burzy, jednak jej nie przemoże, choć szumią jego fale, jednak jej nie mogą przekroczyć. (23) Lecz ten lud ma serce krnąbrne i przekorne; odstąpili i odeszli. (24) I nie pomyśleli w swoim sercu: Bójmy się Pana, naszego Boga, który daje w czasie właściwym zarówno deszcz wczesny, jak i późny, który nam zapewnia ustalone tygodnie żniwa. (25) Wasze winy obaliły ten porządek, a wasze grzechy pozbawiły was dobrego, (26) gdyż w moim ludzie są bezbożni, którzy rozstawiają sieci jak ptasznicy, zastawiają zgubne sidła, aby łapać ludzi. (27) Jak klatka pełna jest ptaków, tak ich domy pełne są zrabowanego mienia; dlatego stali się możni i bogaci, (28) są otyli i opaśli, przekroczyli nawet miarę złego; nie dbają o prawo o sprawę sieroty, aby się jej dobrze wiodło, nie bronią prawa ubogich. (29) Czy za to nie mam ich karać? - mówi Pan. Czy na takim narodzie nie mam się mścić? (30) Rzeczy okropne i ohydne dzieją się w tym kraju. (31) Prorocy prorokują fałszywie, a kapłani nauczają według własnego widzimisię; mój zaś lud kocha się w tym. Lecz co poczniecie, gdy to się skończy? Wina Izraela była dwojaka. 1. Służyli fałszywym i nieudolnym bogom (Baal, Astarte, Milkom czy Marduk) czyli... demonom oraz upadłym aniołom, składając im ofiary z własnych dzieci. 2. Porzucili Prawo, czyli stosowali ucisk, kłamstwo, lichwę, oszustwo, cudzołóstwo, mordy w celach grabieży, oszustwa kapłanów, służyli demonom i składali im ofiary ludzkie. Jeremiasza 6:(13) Gdyż od najmłodszego do najstarszego wszyscy oni myślą o wyzysku; zarówno prorok jak i kapłan - wszyscy popełniają oszustwo. Jeremiasza 7:(9) Jak to? Kradniecie, mordujecie, cudzołożycie i krzywoprzysięgacie, składacie ofiary Baalowi i chodzicie za cudzymi bogami, których nie znacie, (10) a potem przychodzicie i stajecie przed moim obliczem w tym domu, który jest nazwany moim imieniem, i mówicie: Jesteśmy ocaleni - aby dalej popełniać te wszystkie obrzydliwości! (11) Czy jaskinią zbójców stał się w oczach waszych ten dom, który jest nazwany moim imieniem? Oto i Ja to widzę - mówi Pan. (18) Dzieci zbierają drwa, a ojcowie rozniecają ogień; kobiety ugniatają ciasto, aby wypiekać placki dla królowej niebios, cudzym bogom wylewa się ofiary z płynów, aby mnie obrażać Powyższy tekst ukazuje nam zasięg wielbienia Astarte, czy też Ishtar (Easter - Wielkanoc!) którą nazywano królową niebios. Pierwowzór nowoczesnej królowej niebios - tzw. Matki Boskiej! Jeremiasza 7:(31) Wznieśli miejsce ofiarne Tofet w Dolinie Ben-Hinnoma, aby spalać w ogniu swoich synów i swoje córki, czego Ja nie nakazałem i co mi nawet na myśl nie przyszło. Posłanie do Izraela było bardzo wyraźne. Jeżeli jesteś człowiekiem, który szczyci się używaniem rozumu, sprawdź, kto stworzył niebo i Ziemię, sprawdź, kto jedynie ma jakąkolwiek moc we Wszechświecie i sprawdź Stwórcy Prawo, jakie jest ono miłościwe, doskonałe i sprawiedliwe. Sprawdź, że jedynie Prawo to da ci pomyślność a także obfite błogosławieństwa Tego, dzięki któremu istniejesz, oddychasz i któremu ów Bóg obiecał życie wieczne oraz poświadczył to krwią i życiem własnego Syna, Isusa. To jest wręcz nieprawdopodobne, do jakiego stopnia człowiek odrzuca swoje szczęście zadowalając się nieczystymi ochłapami ze stołu Lucyfera oraz jego demonów! Najciekawsze jest to, że na przestrzeni dziejów Lucyfer ze swą hordą ani razu nie zademonstrował jakiejkolwiek mocy i nie uczynił niczego cudownego w żadnym państwie. Nikogo nie wskrzesił z martwych, nie ma żadnego wpływu na gwiazdy czy Słońce, a każe się wielbić jako... stwórca wszechświata. Mało tego żąda on dla siebie ofiar z ludzi - podobnie jak starożytni Izraelici także i dzisiaj słudzy szatana zajmują się składaniem mu ofiar z niewinnych dzieci i dziewic. Okultyzm, demonizm, czary, wróżby, bałwochwalstwo oraz ofiary z ludzi a w szczególności dzieci, składane na szatańskich ołtarzach ku czci... bezsilnych demonów i Lucyfera, oto identyczne zbrodnie popełniane przez następców starożytnych Izraelitów! Nierozumni strugają drewniane bożki reprezentujące najrozmaitsze jego wcielenia, które są niczym innym jak kupa drewna czy kamienia. Czyli są nadal dziełem Boga a człowiek w braku zrozumienia czyni z Bożego dzieła, drzewa, kamienia czy metalu boga i zamiast przed Stwórcą, klęka przed Jego dziełem. Historia starożytnego Izraela wskazuje oczywistą Prawdę, Prawdę jedyną, która jest jasno wyłożona na wielu stronnicach Biblii. Jedynie On jest Bogiem, On stworzył Wszechświat, Ziemię i człowieka. On jedynie posiada taką moc! On także dał Prawo, które chroniło człowieka głównie przed... nim samym. Dzisiejsze czasy ukazują nam rezultaty łamania Prawa Bożego. Jeremiasza 10:(11) Tak mówcie o nich: Bogowie, którzy nie stworzyli nieba ani ziemi, zginą z ziemi i spod tego nieba. (12) On stworzył ziemię swoją mocą, utwierdził okrąg ziemi swoją mądrością, a swoim rozumem rozpostarł niebiosa. (13) Na jego głos szumią wody na niebie; On sprawia, że obłoki podnoszą się z krańców ziemi, On z błyskawic wyprowadza deszcz i wypuszcza wiatr ze swoich komór. (14) Głupi jest każdy człowiek i bez rozumu, na wstyd naraża się każdy złotnik z powodu bałwana, gdyż złudą są i bez życia jego odlane bożki. (15) Są nicością, dziełem wartym śmiechu, które w czasie swojego nawiedzenia poginą. Owe bożki, bałwany to... dzieło szatana czyli Lucyfera. Wniosek jest więc bardzo oczywisty. Bożki nie potrafią uczynić dosłownie niczego! Chyba, że uczynią to rękoma... ludzkimi! Szatan potrafi utworzyć dobrobyt i porządek, jeżeli użyje do tego ludzkich rąk oraz ludzkiego umysłu, a także... o ironio - Prawa Bożego, na którym oparta jest Konstytucja USA! Przeszła świetność USA była rezultatem zastosowania Prawa Bożego. Kiedy Prawo to usunięto - USA stanęło na skraju olbrzymiej przepaści. Wystarczy teraz jedynie jeden mały krok dalej! Dzieje świata są wymownym dowodem na powyższe, zwłaszcza obecna sytuacja świata, który chyli się ku zupełnemu upadkowi. Jest to rezultat odrzucenia Prawa Boga. Kryzys za kryzysem, zbrodnia za zbrodnią, ofiary z dzieci demonom, czary, okultyzm, wróżby, kazirodztwo, sodomia, grabieżcza lichwa, oszustwa rządów i korporacji - wszystko to jest wierną kopią błędów i zbrodni starożytnego Izraela. Szczególnie jaskrawy przykład niemocy szatana wobec Boga mamy podany w I Księdze Królewskiej. I Królewska 22:(22) Rzekł więc Eliasz do ludu: Ja jeden tylko pozostałem jako prorok Pana, proroków Baala zaś jest czterystu pięćdziesięciu. (23) Niech nam przeto dadzą dwa cielce. Niech oni wybiorą sobie jednego cielca i poćwiartują go, i położą na drwach, lecz ognia niech nie podkładają. Ja również przygotuję jednego cielca i położę go na drwach, ale ognia nie podłożę. (24) Potem wzywajcie wy imienia waszego boga, ja zaś będę wzywał imienia Pana. Ten zaś Bóg, który odpowie ogniem, ten zaiste jest Bogiem. I odpowiedział cały lud: Dobrze, niech tak będzie. (25) Następnie Eliasz rzekł do proroków Baala: Wybierzcie sobie jednego cielca i przygotujcie go pierwsi, gdyż was jest więcej, i wzywajcie imienia waszego boga, lecz ognia nie podkładajcie. (26) Wzięli tedy cielca, którego im dano, oprawili go i wzywali imienia Baala od rana aż do południa, mówiąc: Baalu, wysłuchaj nas. Lecz nie było żadnej odpowiedzi. Wykonywali przy tym taniec kultowy wokoło ołtarza, który wznieśli. (27) A gdy nastało południe, Eliasz zaczął drwić z nich, mówiąc: Wołajcie głośniej, wszak jest bogiem, ale może się zamyślił lub jest czym innym zajęty, lub może udał się w drogę, albo może śpi? Niech się więc obudzi! (28) Wołali więc głośno i według swojego zwyczaju zadawali sobie rany nożami i włóczniami, aż krew po nich spływała. (29) A gdy minęło południe, oni trwali jeszcze w swoim upojeniu aż do pory składania ofiary z pokarmów, ale nie było żadnej odpowiedzi. (30) Wtedy Eliasz rzekł do całego ludu: Przystąpcie do mnie. A gdy cały lud zbliżył się do niego, on naprawił zburzony ołtarz Pana. (31) Eliasz wziął dwanaście kamieni według liczby plemion potomków Jakuba, którego doszło słowo Pana tej treści: Izrael będzie imię twoje. (32) Z tych kamieni zbudował ołtarz w imię Pana, wykopał wokoło ołtarza rów o pojemności dwóch miar zboża, (33) Następnie ułożył drwa, poćwiartował cielca i ułożył na drwach, (34) i rzekł: Napełnijcie cztery wiadra wodą i wylejcie je na ofiarę całopalną i na drwa. Potem rzekł: Powtórzcie to jeszcze raz. I oni powtórzyli to jeszcze raz. I znów rzekł: Uczyńcie to po raz trzeci. I oni uczynili po raz trzeci. (35) I spłynęły wody te z ołtarza tak, że i rów wypełnił się wodą. (36) A gdy nadeszła pora składania ofiary z pokarmów, prorok Eliasz przystąpił i rzekł: Panie, Boże Abrahama, Izaaka i Izraela! Niech się dziś okaże, że Ty jesteś Bogiem w Izraelu, a ja twoim sługą i że według twego słowa uczyniłem to wszystko. (37) Odezwij się, Panie, odpowiedz mi, a niech ten lud pozna, że Ty, Panie, jesteś Bogiem prawdziwym i że Ty odmienisz ich serca. (38) Wtedy spadł ogień Pana i strawił ofiarę całopalną i drwa, i kamienie, i ziemię, a wodę, która była w rowie, wysuszył. (39) Gdy to cały lud zobaczył, padł na twarz, mówiąc: Pan jest Bogiem, Pan jest Bogiem! (40) Wtedy Eliasz rzekł do nich: Pochwyćcie proroków Baala, niech nikt z nich nie ujdzie. I pochwycili ich, po czym Eliasz sprowadził ich nad potok Kiszon i tam kazał ich zabić. W Nowym Testamencie mamy wersety mówiące o pozornych cudach. Czary to najprawdopodobniej używanie mocy Boga w niewłaściwy sposób. Szatan i demony w pewnych okolicznościach posługują się w niewłaściwy sposób ową mocą, która jest mocą Boga a nie szatana. Nic poza technologią się nie zmieniło. Te same bóstwa, te same zbrodnie, te same oszustwa, ta sama mentalność. Bezrozumni władcy na służbie Lucyfera prowadzą nas od jednych nieszczęść ku drugim nie zdając sobie sprawy z tego, że Lucyfer także ich haniebnie oszukuje, ponieważ nie jest w stanie im zapewnić ani zdrowia, ani życia wiecznego, ani szczęścia, ani pokoju czy spokojnego snu. Nie dysponuje on mocą porównywalną z mocą samego Boga! Bóg jeszcze mu nie pozwolił na użycie mocy ale wszystko wskazuje na to, że wkrótce Szatan otrzyma pozwolenie na użycie swej mocy. Tymczasem Stwórca tak mówi o sobie: Jeremiasza 32:(27) Oto Ja jestem Pan, Bóg wszelkiego ciała: Czy jest dla mnie coś niemożliwego? I jeszcze jeden, wielce znamienny werset, który oczekuje na spełnienie się. Jeremiasza 23:(20) Nie uśmierzy się żar gniewu Pana, aż spełni i urzeczywistni zamysły jego serca; w dniach ostatecznych dokładnie to zrozumiecie. Niezwykły werset, który zaczyna być rozumiany w czasach określanych jako czasy bliskie czasów ostatecznych. Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden aspekt. Widzimy niezwykłą obsesję kontroli człowieka przez kamery, komórki określające dokładnie, gdzie one są czyli gdzie są ich właściciele, GPS'y i wiele innych środków kontroli. Wszystko to świadczy o prostej prawdzie. Lucyfer bez tego nie jest w stanie posiadać żadnej kontroli nad nami. Bez ludzkich wynalazków jest on praktycznie bezsilny. Z tej przyczyny zostanie nam najprawdopodobniej ukazana iluzja zwana potocznie Blue Beam Project, według której ludzkie wynalazki dokonają owych rzekomych cudów. (Więcej w linku Blue Beam) Jeżeli obietnicę działania dał nam Bóg, dla którego nie ma nic niemożliwego, możemy być pewni, ze jest On w stanie tego dokonać. Masa sprawdzających się Jego proroctw jest gwarancją na to, że możemy na niego liczyć, że wyrwie nas ze szponów ludzi, kierowanych przez szatana. Zwróćmy uwagę na jeden czynnik naszego życia, ukazujący ohydne oblicze. Pierwszy raz w dziejach świata większości ludzi nie stać nas na potomstwo! Nigdy w dziejach świata nie było sytuacji tak drastycznej, że człowieka nie stać na związek małżeński oraz posiadanie własnego potomstwa.. Propaganda doktryny lucyferiańskiej oraz rabunkowa gospodarka posłusznych Lucyferowi rządów powoduje wyniszczanie rodzaju ludzkiego. (Więcej w link do artykułu -Wojna przeciwko białym) W erze dzisiejszej technologii, gdzie nie sieje się ręką, nie orze koniem czy mułem, nie stać nas na przeżycie! Izraelici rozmnażali się niemal jak króliki i było ich na to stać na wielodzietne rodziny. Jest to rezultat wdrażania NWO - planu Watykanu pod nadzorem Masonów, banków oraz rządów światowych. Światowi politycy zwalczają Słowo Boże nazywając je niepraktycznymi mitami, szkodliwymi dla rozwoju człowieka. Prawda jest zupełnie odmienna i sytuacja światowa, nieustanne kryzysy i wyniszczanie rasy ludzkiej to dowody na to, jaki drastyczny błąd popełniają rządy posłuszne Watykanowi. Setki milionów wymordowanych niewinnych ludzi, skrajna bieda i głód na całej planecie. Wszystko to dzięki programowi Watykanu - NWO - ludzi wielbiących Lucyfera, którzy okradają całą ziemię z niemal wszystkiego, powodując jedno wielkie pasmo nieszczęść. Ludzie takiego pokroju zaplanowali dla nas NWO z prawami, które gwarantują nam jeszcze większe nieszczęścia! Przyczyny kryzysów: 1. Lichwa - zabroniona przez Boga 2. Cena ziemi, która należy do Boga. 3. Unieważnienie małżeństwa 4. Brak środków płatniczych opartych na złocie i srebrze Wystarczy usunąć lichwę oraz zabronić handel ziemią, przywrócić prawa małżeństwa a zapanuje dobrobyt na całej Ziemi. Wznowienie używania złotych monet jako środka płatniczego uniemożliwi fałszerstwa oraz oszustwa giełdowe, inflację oraz pożyczanie tego, czego się nie posiada. Co najdziwniejsze, każdy rozsądny i roztropny człowiek zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Wielu mądrych ludzi wiedziało i nadal wie, że Biblia jest kolebką naszej cywilizacji. Wpajanie ludziom szlachetnego celu małżeństwa i prokreacji powinno być głównym celem każdego rządu.. Człowiek bezdzietny w przeszłości uważany był za człowieka ułomnego - nie bez racji. Zwierzęta niepłodne są bezwartościowe. Gdyby nie małżeństwa naszych przodków, nie istnielibyśmy dzisiaj. Ziemia byłaby pustką! Walka z instytucją małżeństwa oraz wspieranie wszelkich dewiacji jest największą zbrodnią przeciwko ludzkości! Niestety rządy kontrolowane przez Synagogę Szatana wyniszczają przez swoje nieludzkie programy rodzaj ludzki. Dlatego poznanie dziejów Izraela, praw Boga, oraz poznanie Boga w Jego dziełach, co dzisiaj jest takie łatwe, jest początkiem mądrości każdego człowieka. Czytanie Biblii i stosowanie Prawa Bożego jest najmądrzejszą rzeczą, jaką człowiek może uczynić. Ponieważ jak mówi Jego Słowo: Przysłów 9:(10) Początkiem mądrości jest bojaźń Pana, a poznanie Świętego - to rozum. Bóg nie pozwoli na nieskończone łamanie swego Prawa i na nieustanne wyniszczanie rodzaju ludzkiego Rzymski Kościół oraz jego lucyferiańskich sługusów NWO. Bóg miłuje rodzaj ludzki i nadchodzi kres Babilonu Wielkiego, oraz jego pachołków - Iluminatów jak Rothschild, Rockefeller, Soros, Loeb, Sachs, Windsor, czy wielu innych. Nadciąga także kres ich boga, Lucyfera, który działa jedynie w granicach zakreślonych przez rzeczywistego Boga. Bóg nie pozwoli na totalne zniewolenie rodzaju ludzkiego i nadchodzi okres, w którym Bóg ponownie wkroczy w dzieje ludzkie, aby stanąć po stronie tych, którzy są na tyle mądrzy, że rozumieją gdzie tkwi problem. Bóg ich wybawi nie tylko z rąk oprawców NWO ale także z jarzma śmierci. Reszta ludzkości zostanie zniszczona ogniem. Oto cała Prawda biblijna, Prawda, przed którą każdy człowiek wcześniej czy później stanie czoło w czoło i będzie musiał dokonać wyboru. Posłuszeństwo wobec dobrego Boga i życie wieczne. lub... nieposłuszeństwo i śmierć! Śmierć nieposłusznych jest wyrazem miłości Boga do tych, którzy wybierają posłuszeństwo. W nowym społeczeństwie Królestwa Bożego nie będzie miejsca na lichwę, oszustwa, wyzysk, zbrodnie i przelew niewinnej krwi, narkomanii, dewiacji seksualnych, alkoholizmu, bałwochwalstwa, czarów czy innych grzesznych aktów łamania Jego Prawa. Bóg nie pozwoli nikomu więcej na krzywdzenie drugiego człowieka. Jedynie Prawo Boga jest mądre, sprawiedliwe i pożyteczne. Z tej prostej przyczyny głupcami są wszyscy ci, którzy to Prawo odrzucają, ponieważ rezultaty odrzucania Prawa Bożego widzimy niemal na każdym kroku. Dowodów jest niezliczona ilość. Oto JEDYNA prawda! Innej nie ma! Bóg stworzył Niebo i Ziemię oraz umieścił w Ziemi parę ludzką. Jedynie On posiada moc aby nasz świat zmienić a od ciebie czytelniku zależy, czy zostaniesz zaliczony do tych, którzy szkodzą drugim i zostaniesz przez samego Boga zniszczony, czy też znajdziesz się pośród tych, którzy zostaną uznani za godnych życia i odbierania wielu błogosławieństw i darów Mocnego i jedyne Boga. Jedynie On może cokolwiek zmienić, może także przywrócić nam doskonałość i życie wieczne. Jego przeciwnik, szatan zwany Lucyferem nie jest w stanie niczego dokonać. Niczego do tej pory nie uzyskał poza naszymi nieszczęściami. Pokładanie jakiejkolwiek nadziei w nim jest oznaką drastycznego braku wiedzy i mądrości. Ludzkość nie ma żadnych podstaw, aby mu wierzyć i pokładać jakąkolwiek nadzieję w osobie, która chorobliwie nienawidzi Boga i co najważniejsze, jest wobec Niego zupełnie bezsilna. Ale On, Wszechmocny Bóg może... jeszcze więcej! Bóg co prawda odpoczął po stworzeniu świata i człowieka, ale nie oznacza to wcale całkowitego końca Jego aktów twórczych. Nasza ograniczona świadomość nie jest w stanie wyobrazić sobie wielu rzeczy, odległości pomiędzy ciałami kosmicznymi, wieczności i wielu innych. Ludzki rozum nie jest nawet w stanie wymyślić logicznej teorii przeciwstawnej aktom stwarzania. Oczywiście dobry Bóg doskonale o tym wie, ponieważ to On jest Stwórcą nas oraz naszego mózgu. I dlatego powyższy werset mówi nam, że nasz umysł nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić czegokolwiek nowego, co on dla nas już przygotował. Warunkiem uzyskania owych obietnic jest posłuszeństwo wobec Jego Prawa oraz wdzięczność i uznanie Jego jako jedynego Autorytetu oraz Mocy we wszechświecie. Każdy z nas posiada wystarczającą inteligencję a także dostęp do materiałów nieocenzurowanych, które ukazują bezsens świata oraz niezwykłą moc Boga. Wielokrotnie przedstawiałem na stronach tej witryny prosty fakt, że Elita wierzy tak w Boga jak i w szatana. Niestety Rzym wraz ze swymi pachołkami wybrał wielbienie Lucyfera. Z tego właśnie względu członkowie Synagogi Szatana czyli Iluminaci, 'oświeceni' ciemnością knowań Lucyfera doskonale znają orzeczenie Boże, ale ci nierozumni ludzie wybrali za swego boga Lucyfera, który jest pod kontrolą Boga! Bóg stworzył Wszechświat, Ziemię oraz umieścił na niej parę ludzką. Przysłów 9:(10) Początkiem mądrości jest bojaźń Pana, a poznanie Świętego - to rozum. Według najnowszych poszukiwań biblijnych okazuje się, że Bóg zaprzysiągł na samego siebie, że zaprowadzi osobiście z powrotem do Ziemi Obiecanej czyli... dzisiejszego Izraela państwa Słowian - rzeczywiste 10 pokoleń Izraela. Sprawdź dowody biblijne w podanym linku! Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. "Kiedy przyjdziecie na Mszę Św. i przyjmiecie Ciało Chrystusa. Jeśli tylko na chwilę uświadomilibyście sobie, że jest
Koncert poświęcony pamięci Papieża Jana Pawła II w 10 rocznice Jego śmierci, odbył się w kościele pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w Drezdenku. Inicjatorami tego przedsięwzięcia byli ks. Jerzy Hajduga oraz Wiesław Pietruszak. Niby nic takiego, podobnych inicjatyw artystycznych w naszym kraju ostatnio było bardzo wiele. Pamięć o naszym Papieżu, jego nauczanie i przykład życia są ciągle aktualne i znalazło to wszystko odzwierciedlenie w formie oraz treściach samego koncertu. W Drezdenku nie ma piękniejszej sali koncertowej nad kościół parafialny. Szkoda tylko, że tak wiele osób po wieczornej mszy świętej w dniu 12 kwietnia, po prostu wyszło... Trzy podmioty wykonawcze zaproszono do udziału w występie, Zespół Muzyki Dawnej Canto Choralis, pod dyrekcją Adama Deneki, oraz naszych rodzimych literatów, ks. Jerzego Hajdugę i Tomasza Walczaka. Było szlachetnie, powściągliwie i szalenie nastrojowo. Odczytane lub wyrecytowane zostały teksty wybitnych polskich poetów, Jerzego Lieberta, Tadeusza Różewicza, Jana Twardowskiego i Jerzego Hajdugi. Karol Wojtyła uprawiał literackie rzemiosło i przez cale swoje życie był szczególnie wrażliwy na moc oraz urodę słowa. Wiersze zostały przez wykonawców tak dobrane, aby tworzyć z owego montażu słowno-muzycznego logiczną całość. Skupienie i cisza towarzyszące całemu wydarzeniu, pozostawiają nas w przekonaniu, ze było to bardzo trafne i nie bójmy się tego słowa, wybitne przedsięwzięcie artystyczne. Na początek wybrzmiało wielkanocne Alleluja, zainicjowane przez alty i tenory, do których dołączyły się soprany z basami. Monumentalnie odśpiewany mistrzowski popis wokalny z antyfoną, krótkim wierszem Twardowskiego, „by pan Bóg mógł działać/wszystko jest wtedy/kiedy nic dla siebie”. Później była Gaudemater i Bagurodzica wykonana jedynie przez basy. Hajduga odczytał swój jakże wzruszający tekst „Lekcja cierpienia” przypominający czas odchodzenia JP II i wszystko to co zadziało się później, aż do chwili obecnej. Przejmujący to tekst i wzruszający niemal do kości. Jak po wysłuchaniu takich linijek stanąć i śpiewać dalej, gdy wzruszenie gryzie w gardle, a oczy jakoś dziwnie zwilgotniały... Pięknie wybrzmiał także utwór Jezu ufam Tobie z muzyka Piotra Pałki, wszak koncert odbywał się w dniu Miłosierdzia Bożego, związanego z polska świętą siostrą Faustyna Kowalska, którą Papież wyniósł na ołtarze. Z tym muzycznym wezwaniem korespondował wiersz Lieberta pt. „Jeździec|”, „Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę”. Nasze życie składa się z nieustannych wyborów, które musimy podejmować, nawet wówczas, gdy głęboko ufamy Panu. „Pan dał nam ciało swe, Pan dał nam swoja krew, my Chrystusowy lud, niech miłość łączy nas”, śpiewali chórzyści, zupełnie nowy utwór w ich repertuarze. „Gdy przyszedł czas rozstania, wziął Jezus w dłonie chleb, i mówił jedźcie wszyscy, bo to jest ciało me”. Muzycznie utwór przypominający klimatami jeden z najpopularniejszych songów krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Znowu popis wokalny, zaśpiewane czysto, wszystkie głosy wykonawców doskonale zestrojone, pełna harmonia. Słuchało się tego z ogromną przyjemnością. I kolejny wiersz tym razem spod ręki Tadeusza Różewicza, walący po głowie „narodziny życie śmierć, zmartwychwstanie Jezusa, są wielkim skandalem, we wszechświecie, bez Jezusa, nasza mała ziemia, jest pozbawiona wagi”. Następna perełka wykonu Canto Choralis, O Salutaris Hostia według Pawła Bębenka, co w wolnym tłumaczeniu z łaciny znaczy „O zbawcza Hostio godna czci”. Z tym utworem dialogowała proza poetycka ks. Twardowskiego o nieprzyjacielu, mówiący o tym, ze nieprzyjaciel nie musi być wrogiem, to często kolega z pracy, członek rodziny... Co robić z nieprzyjacielem, pyta poeta, a odpowiedź jest banalnie prosta, zamienić go w swego przyjaciela... Znowu cudowny utwór, zupełnie nowy w repertuarze Canto Choralis, Modlitwa o pokój do słów Andrzeja Schmidta, dedykowany Janowi Pawłowi II, z muzyka Norberta Blacha. Przepiękny tekst, cudowna muzyka i rewelacyjne wykonanie. Zasłuchany byłem już na jednej z prób, gdy usłyszałem po raz pierwszy. Wzruszył mnie ten utwór swym pięknem, ale także przesłaniem... JP II – niestrudzony orędownik pokoju, inicjator ekumenicznych modlitw o pokój, Jego duch był z wykonawcami, tak jak był z twórcami. „Obłoki ludzkich rąk podnoszą się, modlitwę niosąc jak święty skarb, lecz niech już nigdy ściśnięta pięść, nad naszą ziemia nie wznosi się, o pokój Panie błagamy Cię”. Jakże aktualne i ważne to przesłanie, tym bardziej, że u naszych południowych sąsiadów nadal trwają działania wojenne. Wschodnia Ukraina się wykrwawia, a współczesny świat przygląda się temu bezradnie, sankcje, apele, wszystko to znaczy nic. My, Polacy dokładnie pamiętamy takie bezczynne przyglądanie się świata, gdy agresor najechał nasz kraj w 1939... Jak magicznie i wstrząsająco jednocześnie brzmiał wiersz Tadeusza Różewicza Palec na ustach... usta prawdysą zamkniętepalec na wargachmówi namże przyszedł czasna milczenienikt nie odpowiena pytanieco to jest prawdaten co wiedziałten co był prawdąodszedł Czy chodzi o Chrystusa, a może o Papieża Polaka?... Całość koncertu zakończyła Ave Maria według Ramiro Reala, zupełnie inna niż te, które wszyscy znamy. Było pięknie, pięknie i jeszcze raz pięknie. To na pewno zasługa wszystkich wykonawców, w znakomitym stopniu przyczyniła się do tego atmosfera miejsca, w którym koncert się odbył, ale to także ogromna zasługa publiczności, tych ponad 60 osób, które razem z nami postanowiły uczcić pamięć wybitnego Polaka. Szczególne podziękowania należą się księdzu proboszczowi Wojciechowi Ćwiąkale, który przyjął nas w kościele i umożliwił, aby właśnie ten koncert, odbył się w tym miejscu.
Praca ludzkich rąk jest niezbędna w tartaku 💪🏻 🌳. Mimo iż w Kleniewski Tartak stawiamy na jak najnowocześniejsze maszyny i automatyzację pracy, to wszystko to co osiągnęliśmy nie byłoby możliwe bez naszych pracowników. Ich wiedza i codzienne zaangażowanie jest dla nas największa wartością. Dziękujemy! 🫶🏻 ️
Premiera 12 kwietnia 2017 Kup książkę 59,90 zł 50,32 zł Wydanie III・Okładka miękka, ze skrzydełkami Kup e-book 54,90 zł 43,92 zł Baskijski diabeł・Wydanie III・MOBI, EPUB Dostawa od: Kurier 11,79 zł paczkomat 9,99 zł poczta 10,30 zł odbiór osobisty (Warszawa) 0 zł pliki 0 zł W wyborze, oparcowaniu i z notą edytorkską Aleksandra Madydy Ze wstępem Andrzeja Stasiuka Styl Haupta jest natychmiast rozpoznawalny: rządzi nim wędrówka skojarzeń, kontrapunkt nastrojów i perspektyw widzenia świata. Pisarz opowiada o własnym dzieciństwie widzianym z perspektywy dorosłości – i zdarzeniach wieku dojrzałego, w których umie zachować bezpośredniość i świeżość postrzegania dziecka; kreśli portrety przyjaciół i członków rodziny, ale też ludzi spotkanych przypadkowo. Opowiada o zwyczajach małych społeczności wołyńskich: polskich i ukraińskich chłopów, Żydów, małomiasteczkowej inteligencji, właścicieli ziemskich i żołnierzy, przywołuje widziane malarskim okiem obrazy natury i kreślone w świetnym, perspektywicznym skrócie scenki rodzajowe, ale przede wszystkim zatrzymuje wzrok na postaciach, które go intrygują i poruszają – na ludziach zakochanych, walczących, ludziach u początku i u kresu życia. Wbrew zatem pozornej nieistotności tego, co w tych opowieściach pokazane, Haupta – erudytę i filozofa – interesują tematy najpoważniejsze, zaduma nad egzystencją człowieka: próbuje narysować kształt ludzkiego życia, splot różnych losów, wpatruje się w ich niejasną symbolikę, poszukując sensu. prof. Jerzy Jarzębski Splot myśli i rzeczy w prozie Zygmunta Haupta tworzy tkaninę tak gęstą, że władze rozumu stają się bezsilne i w dodatku najzupełniej zbędne. […] Pyszna pogańskość tego pisarstwa polega na tym, że przepadają w nim rozróżnienia. Wyobrażone i wyrażone splata się w materii języka, który, śmiem twierdzić, nie ma sobie równego w polskiej literaturze XX wieku. Andrzej Stasiuk, fragment przedmowy Haupt opowiada o dawnej Galicji, której wskrzeszenie jest już tylko marzeniem, częstokroć przenosi się do dzieciństwa, odmalowuje przyziemne życie chłopów w tym konglomeracie kultur skupiającym także Żydów, inteligencję, żołnierzy. Mimo że nie tworzy on zbeletryzowanej prozy, choćby w duchu dziewiętnastowiecznego realizmu, potrafi po mistrzowsku z perspektywy niemal filozoficznej spojrzeć na rzeczywistość. A to umiejętność, którą posiadają tylko wielcy pisarze. Gdyby nie malarskie ciągoty Haupta, nie mielibyśmy tak dobrej prozy i idealnego przykładu na korelację sztuki obrazu ze sztuką słowa. Jego pisarstwo w oczywisty sposób wywodziło się z malarstwa. Tego stylu nie da się podrobić i co ważne – nie da się także zapomnieć. Przeczytaj fragment Pobierz okładkę Kategoria: Proza polska Seria wydawnicza: Klasyka Projekt okładki: Agnieszka Pasierska/Pracownia Papierówka Skład: Robert Oleś/ Data publikacji: 12 kwietnia 2017 Wymiary: 150 mm × 230 mm Liczba stron: 752 ISBN: 978-83-8049-473-2 Cena okładkowa: 59,90 zł ISBN: 978-83-8049-269-1 Cena okładkowa: 54,90 zł Wydanie II Zygmunt Haupt Pierścień z papieru Zobacz wszystkie Inni klienci kupili również: Wstecz Dalej Jędrzej Pasierski Kłamczuch Andrzej Stasiuk Jadąc do Babadag Jędrzej Pasierski Dom bez klamek Ota Filip Siódmy życiorys Jędrzej Pasierski Czerwony świt .